sobota, 31 grudnia 2011

Sylwester

Plany na Sylwestra: brak
Partner na Sylwestra: brak

Prawdopodobny scenariusz na dzisiejszy wieczór:

  • Ilość uczestników "imerezy": 1
  • osoby towarzysząca:  Skype, Facebook
  • trunki: prawdopodobnie wino czerwone słodkie, końcówka cytrynówki, kawa, herbata
  • rozrywki: TV, Skyrim
Zapowiada się szalona impreza...

czwartek, 22 grudnia 2011

Przedświąteczna gorączka

Chaos, tłumy, kolejki...
Wczoraj pojechałam po prezenty. Na szczęście udało mi się kupić prawie wszystko. Nie było tego, co wcześniej sobie upatrzyłam, ale znalazłam co innego. Jutro ostatnie zakupy i jestem gotowa do świąt. 

W pracy nie wiem w co ręce włożyć. Najpierw odkopywałam się z zaległości powstałych z powodu mojego zwolnienia lekarskiego. Teraz nie dość, że koniec roku, to jeszcze styczniowe spotkanie wszystkich pracowników firmy. Część jego organizacji spadło na mnie. Wszyscy czegoś ode mnie chcą, wszystko jest oczywiście ważne, pilne i na wczoraj. Robię po 5 rzeczy na raz. Po tych 2 tyg jestem na prawdę padnięta. Ostatni raz byłam taka zmęczona przed poprzednim spotkaniem cyklicznym. Potrzebuję tych świąt i urlopu, który wzięłam do końca roku, począwszy od 27go. 

Zaczęłam orientować się trochę odnośnie wizy do Stanów. Podstawowy problem polega na tym, że we wniosku muszę podać termin planowanego wyjazdu. Oczywiście terminu jeszcze nie znam. Będzie to zależne od mojego urlopu, urlopu przyjaciela, do którego lecę, ceny biletów itp itd. Więc najpierw muszę to jakoś ogarnąć. Mam nadzieję, że chociaż na tydzień uda się wyjechać, bo na mniej się nie opłaca. Eh.
No i sam proces wizowy trwa. I jeszcze rozmowa z konsulem. Zobaczymy jak to będzie. Będę walczyć o marzenia ;)

Tymczasem idę spać, bo oczy mi się zamykają. Jutro ostatni dzień, i na szczęście pracujemy do 12:00.
Chwała za to naszemu Zarządowi! Dobranoc!

niedziela, 18 grudnia 2011

Postanowienie noworoczne

Święta za kilka dni, a ja nadal nie mam prezentów. Wymyślanie podarunków dla najbliższych zawsze było i jest dla mnie katorgą. Nie wiem z czego się ucieszą. Nie chcę kupować czegoś, co nie sprawi obdarowanemu przyjemności. W tym tygodniu koniecznie muszę jechać na zakupy i wysilić mózgownicę. 
Nie czuję jak na razie atmosfery świąt. Czułam ją w listopadzie, jak chwilowo prószył śnieg. Teraz można liczyć jedynie na deszcz.. Szkoda, bo bardzo mam ochotę na białe święta.

Nigdy nie robiłam noworocznych postanowień, ale jedno na nadchodzący rok już mam.
W roku 2012 polecę do USA. Od dawna chciałam to zrobić. Zawsze myślałam jednak, że to niewykonalne, albo za drogie. Do tego wiza.. Ale jak tak na to spojrzeć, nie jest to aż tak skomplikowane. Od  6 lat mam w Ameryce przyjaciela.Od zawsze chcieliśmy się spotkać, ponieważ znamy się tylko z internetu. Był pomysł, żeby on przyleciał do mnie, ale chwilowo nie ma na to funduszy. 
Przeprowadzka do Grecji nauczyła mnie jednego - nie ma rzeczy niemożliwych, chcieć to móc. Kiedyś niemożliwym wydawał mi się pomysł wyjazdu do Grecji, aby poznać przyjaciół w realu, a tym bardziej przeprowadzka wydawała się nierealna. A jednak - zrobiłam to. Stany są daleko, ale z drugiej strony to tylko 9h samolotem :) Teraz muszę zacząć powoli realizować ten plan. Najpierw wiza. Może jeszcze w grudniu złożę aplikację. Jak już wiza będzie w kieszeni, zacznę ustalać termin podróży, brać urlop, sprawdzać bilety. No i oszczędzać kasę. Mam już sporo na koncie, bo staram się cały czas oszczędzać i nie wydawać całej pensji na głupoty. Może uda się wyjechać w lutym albo marcu. Zobaczymy, ale jestem bardzo pozytywnie nastawiona do tego pomysłu i zmotywowana! Fight Ava, fight! ^^

środa, 14 grudnia 2011

Powrót do rzeczywistości

Powrót do pracy po zwolnieniu bywa koszmarem. Nie dla tego, że nie chce mi się pracować, wręcz przeciwnie - tydzień bezczynności jakoś mnie zmęczył. Chodzi o zaległości. Podobno nie ma ludzi niezastąpionych, ale w mojej pracy nikt mnie nie wyręczył.
Na dzień dobry 132 maile. Nie jest to może jakoś bardzo dużo, ale zawsze więcej niż odbieram z dnia na dzień. Zanim się zabrałam za przekopywanie skrzynki, zastało mnie południe. Na moim biurku pojawiły się jakieś bezpańskie dokumenty i faktury, które ktoś tam zostawił podczas mojej nieobecności. 
Generalnie przez cały tydzień próbowałam się odkopać z papierów i zaległości, ale ciągle powstawały jakieś małe pilne sprawy i wszystko musiałam odkładać na później. 
Ale widzę już światełko w tunelu, jutro piątek, a najważniejsze rzeczy skończyłam dzisiaj :)
Dzięki nawałowi pracy tydzień minął szybko. Zaraz święta, a w przyszły piątek pracujemy do 12:00! 
Może uda mi się wziąć urlop po świętach. Oczywiście, jak co roku, nie wiem co z Sylwestrem. W zeszłym roku dowiedziałam się 31 grudnia, że idę na imprezę. Zobaczymy co będzie w tym roku...

Święty Mikołaj przyszedł do mnie wcześniej w tym roku, widocznie byłam bardzo grzeczna :P
Dostałam upragnioną sokowirówkę! Mama na początku zbojkotowała mój pomysł mówiąc swoje ulubione "Gdzie ja to postawię!" Mamy dużą kuchnię i na prawdę dużo się tam mieści, tylko trzeba trochę zmysłu organizacji. I się jakoś wszystko zmieściło! Piję od wtorku pyszne soczki marchewkowo jabłkowe z selerem i imbirem czasami. Mniam. :) 

Ubolewam, że nie ma śniegu.. I pewnie nie będzie go wcale na święta. Bardzo wielka szkoda. Potrzebuję świątecznej atmosfery w tym roku, a tu nici z białej Gwiazdki..

poniedziałek, 5 grudnia 2011

L4

No to się rozłożyłam na dobre. Od listopada walczę z przeziębieniem. Na chwilkę udaje mi się je zaleczyć, przez tydzień jakoś dobrze się trzymam, ale jak tylko przychodzi weekend, to jakieś paskudne zarazki mnie rozkładają na łopatki. Tak było i tym razem. Zaczęło się w sobotę bólem gardła, w niedzielę doszedł jeszcze katar, osłabienie i stan podgorączkowy.

Dziś jakoś zwlokłam się z łóżka i pojechałam do pracy. Szef zobaczył mnie w przelocie i zapytał jak się czuję - prawdopodobnie nie wyglądałam na zdrową. Koleżanka z open space też od razu zauważyła, że ledwo zipię. Od niedzieli czuję się osłabiona, i dziś niestety w dalszym ciągu nie mam na nic siły, nawet wstać z krzesła. Postanowiłam pójść w końcu do lekarza. Już tyle razy chodziłam chora do pracy, bo nie chciałam się nad sobą użalać, że mam katarek, to nie mogę pracować. Ale dziś czuję się na tyle fatalnie, że nadszedł czas na  siedzenie w domu. 

Umówić się do lekarza wcale nie jest prosto. Tzn może nie byłoby z tym problemu, gdyby w Medycynie Rodzinnej ktoś łaskawie odbierał telefon. Po 30 min dzwonienia zrezygnowałam i poszłam prywatnie. Swoją drogą to niezły interes. Siedzi sobie taki dziadzio doktor w gabineciku, przyjmuje za ok 80-100zł. Ja pojawiłam się w gabinecie tuż przed zamknięciem [czynny od 9-11], a pół godziny przed końcem przyjęć już były tam 4 osoby. Więc przez 2h przyjmowania na rękę pan dr zarobił pewnie z 1000zł. Żyć nie umierać.
Dostałam zwolnienie do końca tygodnia, więc teraz muszę zabić choróbsko. Piję herbatkę z sokiem malinowym, zażywam czosnek w kapsułkach, witaminę C, Gripex itp. Temperatura spadła, ale nadal czuję się, jakbym dostała czymś w głowę. Uh.

sobota, 3 grudnia 2011

Dlaczego nie?!

Okres przedświąteczny to czas, kiedy wszyscy chcą Ci wcisnąć coś po "promocyjnej cenie". Świetnie.
W przeciągu 2 tygodni dzwonił do mnie już Orange i mBank. 

Pani z Orange starała się mnie przekonać do oferty "Pelikan" w Orange. Zachwalała zalety przez jakieś 10min. Na końcu usłyszała jednak moje "nie, dziękuję, nie jestem zainteresowana". Lecz nie był to koniec rozmowy, jak zakładałam, bo Pani chciała koniecznie wiedzieć DLACZEGO NIE. No to mówię, że przede wszystkim chcę zostać przy telefonie na kartę, że doładowuję kiedy potrzebuję. Nie chcę płacić miesięcznego abonamentu, nawet jeżeli wynosi 39zł. Ale kobieta nie daje za wygraną. Próbuje dalej przekonywać, że mogą mi dać możliwość kontrolowania wydatków, a ja na końcu języka mam stanowcze "NIE, DZIĘKUJĘ, czy może Pani nie uszczęśliwiać mnie na siłę"? Jednak powstrzymuję się, i spokojnie czekam aż skończy się 5cio minutowy wywód. W końcu zdecydowanie mówię NIE i kończę wyskusję.

Dziś, w sobotni poranek zadzwoniła do mnie Pani z mBanku, chcąc przedstawić mi ofertę nie do odrzucenia dla mnie, stałego klienta. Nawet zaproponowała pakiet Premium! Chodziło o ubezpieczenie medyczne. Wyliczanie jego zalet zajęło jej z 10min. Prawie zasnęłam. Mówię, że chwilowo nie jestem zainteresowana. I co słyszę w słuchawce? DLACZEGO NIE?! Ku... - BO NIE! Czy ja muszę się tłumaczyć? Ja na prawdę rozumiem, że to ich praca, że muszę sprzedać produkt. Współczuję im, serio, bo sama bym nie potrafiła przekonywać ludzi, że coś chcą, nawet jeśli mówią, że nie chcą. Nienawidzę, jak ktoś wie lepiej czy ja czegoś potrzebuję czy nie. Trafia mnie po prostu szlag. Powiedziałam, że proszę o telefon później, za kilka dni, że chcę w spokoju przeczytać ofertę i się zastanowić. Ale Pani nie daje za wygraną mówiąc, że już wszystkie informacje mi przekazała i nie znajdę na stronie nic nowego i może jednak dzisiaj uaktywnimy tą usługę.
Znów, hamując się od bycia nieprzyjemną, spokojnie ponowiłam prośbę o telefon za kilka dni... 

Błagam. Nie przekonujcie mnie na siłę, że coś jest dla mnie lepsze, albo, że czegoś potrzebuję, ale jeszcze o tym nie wiem. Ciekawe skąd jeszcze zadzwonią w najbliższym czasie...

środa, 16 listopada 2011

Zaraz-ki

Jakieś choróbsko mnie rozkłada od piątku. Akurat na długi weekend :/ Przez to musiałam odwołać spotkanie z przyjaciółką w sobotę. Czułam się już niby lepiej, ale wolałam jeszcze nie wychodzić. W niedzielę już się ruszyłam z domu. Moje dwie siostry obchodziły urodziny, więc nie wypadało się nie pojawić. W poniedziałek niby też wszystko było ok, ale we wtorek rano już czułam się niewyraźnie. W pracy chodziłam jakby mnie ktoś walnął obuchem w głowę. Ok 16 już czułam się mega słaba. Szef się zlitował i puścił chwilkę wcześniej do domu. Gdy tylko dotarłam, przebrałam się w piżamę i do łózka. Wzięłam leki, ok 19 zrobiło mi się troszkę lepiej. Dziś rano znów czułam się tak sobie, no ale nie miałam gorączki. 36,4, więc osłabienie organizmu. Pojechałam do pracy. Nie jest źle, ale zobaczymy pod koniec dnia.

W sobotę muszę być na nogach, bo zamówiłam już bilety do kina na "Breaking Dawn". Mam nadzieję, że jakość filmów z tej serii będzie miał tendencję wzrostową. "Twilight" zdecydowanie najgorszy. O dziwo najbardziej podobał mi się "New Moon" - a tę część sagi zawsze lubiłam najmniej. "Eclipse" - może być, ujdzie. Jeśli chodzi o 4 część sagi nie bardzo mi się podobała - więc jest szansa, że polubię bardziej film. I tak wolę książki, ale skoro już zaczęłam oglądać ekranizację, chcę ją skończyć.

A co do książek, wpadła mi w ręce bardzo ciekawa pozycja. "Igrzyska Śmierci" [Hunger Games] autorstwa S. Collins. Już jakiś czas temu przykuły moją uwagę rysunki na deviantart mojej znajomej, która rysuje również fanarty z innych, bliskich memu sercu, książek. Pomyślałam więc, że skoro mamy taki sam gust książkowy, to ta również mi się spodoba. Nie myliłam się. Już po kilku stronach się wciągnęłam. Dziś pojadę do empiku po 2 kolejne tomy. Jakoś tak mam, że jeśli jakaś seria mnie wciągnie, to nie będę mogła spokojnie czytać, dopóki wszystkie dostępne tomy nie znajdą się na mojej półce :) Gdy skończę pierwszy tom, umieszczę recenzję na Co w trawie piszczy.

wtorek, 8 listopada 2011

Nie dla psa kiełbasa... znaczy.. mp3, a nie kiełbasa...

Postanowiłam kupić sobie nowy odtwarzacz mp3. Mój obecny nadal działa, ale ma jedna wadę, z którą jednak nie potrafię żyć. Nie posiada funkcji przeglądania zawartości odtwarzacza w folderach. Jestem zmuszona tagować muzykę, aby móc ją poselekcjonować według artysty, albumu itp. I tak, mimo moich usilnych prób tagowania każdej cholernej mp3ki, mam jeden wielki burdel, mówiąc dosadnie. Często nie biorę odtwarzacza ze sobą, bo więcej się w nim naszukam, niż posłucham tego, na co mam ochotę.

Mój pierwszy wybór padł na imitację Apple Nano. Znalazłam ją na allegro. Wyglądała przyzwoicie. Mała, różne kolory, dotykowy wyświetlacz, całkiem rozsądna cena. Zakupiłam. Ponieważ firma mieści się w Wielkiej Brytanii, czekałam na przesyłkę ok 2 tyg. Jakie było moje rozczarowanie, gdy otworzyłam kopertę. Wykonanie było tragiczne [made in China]. Ale myślę sobie - włączę. Włączyłam. Wyświetlacz pozostawiał wiele do życzenia, i jeszcze był porysowany, co poddało w wątpliwość to, że jest nowy. Niestety firma wystawiająca towar, umieściła na stronie zdjęcia żywcem wyjęte ze strony Apple - które to fotografie nijak miały się do wyglądu produktu, który otrzymałam. Po chwili odtwarzacz przestał w ogóle się włączać. Napisałam od razu do firmy, w której go kupiłam. Pan próbował mnie przekonać, że na pewno odtwarzacz został uszkodzony w czasie transportu. Szczerze w to wątpię, bo był dobrze zabezpieczony. Na pewno nie byłoby możliwości porysowania ekranu. Poprosiłam o zwrot pieniędzy i odesłałam im mp3. Wysłanie wyniosło mnie niecałe 10 zł, a za przesyłkę allegro zapłaciłam firmie 20zł...

Tego samego dnia zamówiłam sobie inny odtwarzacz, tym razem znanej firmy Philips. Wysyłka błyskawiczna, bo już po 2 dniach dostałam towar. Wyglądał przyzwoicie, dobrze zapakowany, z instrukcją itp.
Gdy tylko przyszłam do domu podłączyłam go do ładowania. W instrukcji przed pierwszym użyciem zalecali 3 godziny ładowania, po którym to czasie ikonka baterii miała się zmienić na inna. Gdy po 6 godzinach ładowania ikonka nadal wskazywała "charging", spróbowałam więc włączyć odtwarzacz. Bez skutku.
Po poszukiwaniach rozwiązania na google, ściągnęłam program diagnozujący i naprawiający błędy ze strony Philips. Teoretycznie jakieś błędy zostały naprawione, ale widać nie wszystkie, bo mp3 nadal było niewzruszone. Napisałam więc zrezygnowana do firmy, od której kupiłam to cudo. Jako ostatnią próbę zostawiłam odtwarzacz podłączony na cała noc do gniazdka elektrycznego. Rano nie zaskoczyło mnie, że i to nie pomogło. Jedząc śniadanie, po 7 dostałam odpowiedź na mojego maila od firmy: że może napięcie w USB jest za niskie, więc powinnam kupić przejściówkę do ładowania za 5zł na Allegro. Uświadomiłam panią, że już to uczyniłam, i po kolejnych 6h nadal nic, i zasugerowałam przesłanie mi działającego sprzętu. Pani się zgodziła, pod warunkiem, że prześlę jej razem z odtwarzaczem dokładny opis usterki, dowód wpłaty i podam adres zwrotny. Tak też uczyniłam, lecąc z samego rana na pocztę. Odstałam swoje 20 min w kolejce. Poszło w świat. Teraz czekam na zwrot... Oby tym razem działał.... 

Ja to mam pecha... :/

piątek, 4 listopada 2011

Grecki cyrk

W mediach aż huczy od informacji dotyczących sytuacji w Grecji, więc trudno o nich nie usłyszeć.
To, co wyprawia grecki rząd przekracza wszelkie granice. Grecy są z resztą  nie lepsi.

Przeprowadziłam się do Aten w najmniej dogodnym momencie - akurat zaczynał się kryzys. Grecy nie bardzo się tym przejmowali, na początku kryzys nie był nawet bardzo odczuwalny. Słońce i dobra pogoda sprzyjają optymizmowi, ale czy mogą aż tak otumanić człowieka, że nie widzi co się dzieje z jego krajem?
Rozmawiałam z wieloma znajomymi grekami, aby poznać ich punkt widzenia. Na przykład interesowały mnie ciągłe protesty pod parlamentem. Przecież wiadomo, że strajk nic nie da. Otrzymywałam wtedy odpowiedź, że to rząd doprowadził do takiego stanu rzeczy. To politycy kradli unijne pieniądze, a przede wszystkim sfałszowali dane, pozwalające przystąpienie Grecji do Unii Europejskiej. W takim razie dlaczego oni, zwykli obywatele, maja płacić za błędy i nieuczciwość innych? A strajk to wyrażenie ich poglądów i dezaprobaty. 
Plac Syntagma, 20.10.2011

W ogóle temat strajków w tym kraju jest interesującym, z naszego punktu widzenia, zjawiskiem. W polskiej rzeczywistości strajk to grupa ludzi  z transparentami, która przyjdzie pod na przykład sejm, pokrzyczy, popali opony, i pójdzie. Jest to zawsze dla nas wydarzenie, bo strajki zdarzają się stosunkowo rzadko. 
W Grecji natomiast strajkowanie jest na porządku dziennym. Co najmniej raz w tygodniu w Atenach strajkuje komunikacja miejska. 4h w ciągu dnia nie jeździ metro, autobusy, tramwaje, czasami nawet taksówki. Nikogo to nie dziwi. Mimo, że ten wyraz dezaprobaty nie prowadzi do niczego, nie przeszkadza to grekom nadal protestować. Czy wyobrażacie sobie, żeby na przykład w Warszawie działo się coś podobnego? Raz w tygodniu? Bo ja nie.. Co jakiś czas kontrolerzy lotów też strajkują. Albo oczyszczanie miasta - więc Ateny toną sobie w śmieciach.. Dla greka ważne jest to, żeby pokazać światu, że mu się nie podoba.

Załóżmy, że rozumiem postawę "nie podoba mi się, więc sobie pokrzyczę, podpalę kilka sklepów i pobiję się z policją". A co z faktem, że ogromna ilość obywateli nie płaci podatków? Popularne są przekręty na "nieskończona budowę domu". Jadąc przez Ateny wszędzie widać wystające zbrojenia z dachów budynków, które świadczą o tym, ze dom nie jest jeszcze skończony. Czy obywatele są bez winy, próbując wyrolować państwo? Przyzwyczajeni od lat do świetnych dodatków socjalnych, "13stek" , wczasów pracowniczych itp itd, teraz nie chcą z tego zrezygnować. Wygodne życie, przesiadywanie nad brzegiem morza z mrożoną kawą przy partyjce tavli. Ale czy nie dociera do nich powaga sytuacji? Czy nie rozumieją, że Unia nie da im pieniędzy "za nic"? Że teraz muszą oszczędzać, żeby przetrwać? Że nie przyjęcie kolejnej transzy pomocowej może skończyć się wykluczeniem ze strefy Euro, a tym samym i Unii Europejskiej? 

Pomysł referendum mnie totalnie rozwalił. Giorgos Papandreou chowa się za demokracją i zamiast sam podjąc decyzję, oddaje ją społeczeństwu. Można się spodziewać jaki będzie wynik głosowania. Obywatele wyrażą swoje niezadowolenie głosując przeciw cięciom i oszczędnościom i poprowadzą Grecję na dno. 
Skoro premier jest takim tchórzem, to niech odda pałeczkę innym. Niech zgodzi się na rozpisanie wyborów. Grecy chcą dymisji rządu, więc to wydaje się być lepszym rozwiązaniem niż pytać protestujący przeciw oszczędnościom tłum, czy chce oszczędzać..

wtorek, 1 listopada 2011

Halloween

My 1st Pumpkin
Nigdy specjalnie nie świętowałam Halloween. Za czasów mojej młodości nie było aż tak popularne jak dzisiaj. Ale z biegiem lat moda na przebieranie się za czarownice, duchy, zombie i inne szkarady, jak i na wycinanie dyni, przywędrowało do Polski zza oceanu. 
Myślałam, że to Halloween spędzę jak każde poprzednie - w domu. Pojawiła się jednak możliwość pójścia na imprezę do ClubRocka. Zdecydowałam się przełamać coroczną konwencję, przebrać się, umalować i iść do klubu. Przygotowania zaczęłam od wycięcia, pierwszy raz w życiu dyni :D Wyszło bosko! Tylko wzmocniło to mój Halloweenowy nastrój. Z wydrążonej dyni zrobiłam ciasto, z przepisu znalezionego w necie. Smak był ok, ale konsystencja a'la budyń nie bardzo mi pasowała. Następnym razem muszę zmienić przepis ;)

Me as Goth Lolita ^^
 Początkowy stan osobowy na imprezę liczył 4 osoby [razem ze mną]. Ponieważ klub jest niedaleko mnie, zaproponowałam, żeby zebrać się u mnie w domu, pomalować, przebrać i ok 22 wyruszyć. Udało się zorganizować jeszcze kilku wspólnych znajomych - więc tym samym, licząc ze mną, ugościłam 9 osób. I muszę powiedzieć, że część imprezy "domowej" podobała mi się zdecydowanie najbardziej. Malowanie i przebieranie, popijając procentowe trunki, było extra. Nadszedł moment wyjścia do klubu. I to okazało się, że jedzie tylko nasza czwórka. Szkoda, bo myślę, że gdybyśmy się zabrali tak dużą paczką, zabawa byłaby świetna. No ale cóż. Goth Lolita, Edzia Nożycoręka, Joker i  nasz nieprzebrany bodyguard wsiedli do taksówki i ruszyli. W klubie nie było aż tak wielu osób, jak się spodziewaliśmy. Ale muzyka była bardzo w moim typie - Nightwish, Within Temptation, Papa Roach, System of a Down.. miodzio. Ale ludzie szybko zaczęli się wykruszać. Zebraliśmy się ok 1:30. Spać poszłam ok 4, bo bawiłam się zdjęciami. Nie mam jeszcze wszystkich, ale jak będą poprawione [głównie kontrast i moje wieczne czerwone oczy :P] to coś wrzucę. Na razie dam 2 - dynię i jedną z wielu fotek mojej twarzy :P Makijaż oczu wyszedł mi świetnie muszę przyznać, ale  trudno było to uchwycić na zdjęciach. Strasznie nie chciałam go zmywać po powrocie do domu, ale trzeba było. Rozważałam pójść tak do pracy w środę xD
Mimo, że zawiedliśmy się trochę na klubie, wieczór oceniam bardzo pozytywnie :) Doskonale się bawiłam.
Dzięki Edzia, Joker i Bodyguard! :)

piątek, 21 października 2011

Weekend

Nareszcie weekend! Uwielbiam piątkowe wieczory, gdy mam świadomość, że przede mną 2 dni wolnego. Ostatnio wolny czas spędzam przy Photoshopie. Wena to jest to :)
Przyszło ochłodzenie, wcześniej robi się ciemno - to przypomina mi o nadchodzących świętach. Jakoś już czuję  ich atmosferę. Może dlatego, że w Grecji nie przywykłam do zimna, i trochę się za tym stęskniłam.
Właśnie odkryłam przypadkiem grecką piosenkę, na którą już mam fazę:


środa, 19 października 2011

Rok

Dokładnie rok temu wylądowałam na lotnisku Okęcie. Ze słonecznej Grecji wróciłam do szarej i deszczowej Polski. Dzisiaj też pada deszcz.. Wróciłam pełna żalu, złości i smutku. Jak jest teraz? Co zmienił ten rok?
Bardzo wiele. Mówią, że czas leczy rany. W moim przypadku rany, zamiast się zabliźniać, zostały brutalnie rozdrapane. I to przez moją, niegdyś, najlepszą przyjaciółkę. Tego się na prawdę nie spodziewałam, ale los bywa okrutny. Okazuje się, że przez ponad rok żyłam w kłamstwie. Ale kłamstwo ma krótkie nogi i nie można wiecznie ukrywać prawdy. Dla mnie nawet najgorsza prawda jest lepsza, niż najlepsze kłamstwo. Teraz przynajmniej wiem kto jest moim prawdziwym przyjacielem, a kto nie jest wart mojej przyjaźni. Szkoda tylko, że tak się pomyliłam i zaufałam. Zaufanie raz zawiedzione trudno jest odbudować, a czasem jest to niemożliwe. W tym przypadku nie wyobrażam sobie, jakbym mogła zaufać ponownie. Moje zaufanie zostało zawiedzione na wielu płaszczyznach i to tak boleśnie, jak nigdy dotąd. Brzydzę się takim zachowaniem. Ale to kwestia chyba kwestia systemu wartości - widocznie nasze są diametralnie różne. Na dodatek chowanie głowy w piasek jak dziecko jest po prostu żałosne. Jeśli już popełni się błąd, należy zmierzyć się z konsekwencjami naszego zachowania.

Ten rok minął wyjątkowo szybko. Po powrocie wyremontowałam pokój, jako start "nowego" życia, po tym, jak świat mi się zawalił na głowę. Później prawie pięciomiesięczne poszukiwanie pracy. Ten okres mogę nazwać "ciemnym", ponieważ chodziłam spać 3-4 rano, a budziłam się 14-15, gdy było już ciemno, z racji pory roku. Przestawiłam sobie kompletnie zegar biologiczny. Ale na szczęście pod koniec lutego los się do mnie uśmiechnął, i trafiłam na rozmowę kwalifikacyjną do firmy, w której pracowałam dorywczo w trakcie studiów. Udało się. Pracuję już prawie 7 miesięcy. Dzięki pracy czas minął mi tak szybko. Siedzenie w domu jest fajne, ale do czasu. Poczucie marnowania czasu ogarniało mnie codziennie. Gdy w końcu miałam czas na moje hobby, akurat nie miałam weny na rysowanie, nie chciało mi się czytać. Teraz brak mi na to trochę czasu, ale cieszę się, że mam pracę. 

Trochę zaniedbałam pisanie. Nie chciałam zbytnio smęcić.. Ale jesienne dni i wieczory będą chyba sprzyjały pisaniu, więc postaram się to nadrobić. Nawet wygląd bloga zrobił się jesienny. Złota Polska jesień.
Nawet tęskniłam za polskim klimatem, za czterema porami roku, chłodem i śniegiem. Wiem, powiecie, że zwariowałam.. W Grecji są właściwie 2 pory roku - wiosna i lato. Jesień i zima wyglądają jak nasza chłodna wiosna, a wiosna i lato, to po prostu jeden wielki ukrop. Jasne, że fajnie codziennie wstawać optymistycznie nastawionym do świata, gdy za oknem świeci słonko na błękitnym niebie.. Ale jakoś mi brakowało jesiennych płaszczy, kozaków, spadających liści. Wrzesień i początek października były bardzo ładne, więc aż miło było wyjść na zewnątrz. Ostatnie dni, z powodu ochłodzenia, przypomniały mi o nadchodzących świętach.Wiem, że to za 2 miesiące, ale ja czasami tak mam, że zaczynam czuć już atmosferę dużo wcześniej. A w listopadzie ma padać już śnieg, więc w ogóle będę myśleć ciągle o Gwiazdce :P

Rozpisałam się... Mam nadzieje, że częściej będę pisać. Brakowało mi tego. 
Nawet jeśli mam niewielu czytelników... 
 


wtorek, 13 września 2011

Urodzinowe rozmyślania

Zwykle urodziny są dla mnie normalnym dniem, nie różniącym się wiele od innych. Rzadko rozmyślam o upływających latach. W tym roku jednak było inaczej.
Chcąc nie chcąc wróciłam myślami do urodzin z zeszłego roku. Chciałam, by były wyjątkowe, bo to moje pierwsze urodziny obchodzone w Grecji, odkąd tam zamieszkałam. Jednak mój chłopak nie bardzo postarał się, bym czuła się wyjątkowo w tym dniu. Zabrał mnie na koncert, ale czułam, że zrobił to bo tak wypada. Miałam wrażenie jakbym była tam sama, bo on myślami był gdzie indziej. Już wtedy miał romans z moją najlepszą przyjaciółką [o czym dowiedziałam się dopiero w sierpniu tego roku], więc nie bardzo interesowało go moje święto. Wtedy nie umiałam się cieszyć tym  co było, bo już wiedziałam, czułam, że to koniec. Pamiętam, jak było mi przykro i jaka byłam zawiedziona jego postawą...
Rok później.. co się zmieniło? Jest lepiej. Dzięki rodzinie i przyjaciołom czułam, że ten dzień był mniej zwyczajny niż inne. 
Za 4 lata 30stka. Chyba to właśnie sprawiło, że zaczęłam rozmyślać trochę o przyszłości. Smutno mi trochę, że inni moi znajomi są już dawno po ślubie, mają dzieci, rodzinę. A ja? Sama. Jedyne, z czego się cieszę to to, że ma pracę. Ironia losu. W Grecji miałam wszystko poza praca.. A w Polsce mam pracę, a brak mi "tego wszystkiego". Przecież nie chcę wiele.. Po prostu chcę kogoś kochać, wspierać, mieć kogoś, z kim mogę cieszyć się życiem. Ale na razie nie ma tego "kogoś" i nie wiem, kiedy będzie. Po ostatnich wydarzeniach trudno mi będzie  komuś zaufać. Trzeba się uczyć na błędach... 

poniedziałek, 12 września 2011

26

Mam 26 lat i 1 dzień. Nie mam siły pisać, to pokażę Wam moje kwiatki ^_^


Kwiatki, które dostałam od mojego działu HR


czwartek, 8 września 2011

Co w trawie piszczy

Postanowiłam odnowić mojego drugiego bloga, w którym opisywałam książki, filmy, gry, seriale i wszystko co jest moim zdaniem godne polecenia :) Mam nadzieję, że uda mi się tam pisać częściej.

Serdecznie zapraszam, może Was coś zainteresuje!
http://ava-angel.blogspot.com

niedziela, 4 września 2011

Czy damska przyjaźń naprawdę istnieje?

Dziś natknęłam się na program w TV, w którym rozmawiano o damskiej przyjaźni. Padło tam pytanie, które zadaję sobie od pewnego czasu - Czy przyjaźń pomiędzy kobietami istnieje? 
Kiedyś bez wahania odpowiedziałabym - oczywiście, że istnieje. Teraz, w świetle zaistniałej sytuacji, odpowiedź na to pytanie brzmi - nie wiem.

Padło w tym programie bardzo mądre stwierdzenie - przyjaźń pomiędzy kobietami jest wtedy, gdy umiemy cieszyć się szczęściem i powodzeniami życiowymi naszej przyjaciółki. 
Święta prawda. Jakże często spotykamy się z zawiścią i zazdrością "przyjaciółki"? Zamiast cieszyć  się naszym szczęściem, ta zazdrości i próbuje zrujnować Ci życie. Jakby się nad tym zastanowić, tak było w moim przypadku...

Jasne, że ja też innym zazdroszczę jak im się powodzi, to normalne! Też chciałabym mieć męża, dzieci, rodzinę. Ale ta moja zazdrość jest "zdrowa", nie zawistna. Zazdroszczę, bo sama chciałabym to mieć. Ale szczerze życzę moim przyjaciółkom szczęścia, gdy te na przykład biorą ślub czy rodzą dziecko. Cieszę się, że im się ułożyło. To daje nadzieję, że ten świat nie jest aż tak beznadziejny..

Kolejnym spostrzeżeniem w programie było współzawodnictwo między przyjaciółkami. Często jest tak, że na jakiejś płaszczyźnie dziewczyny współzawodniczą ze sobą, może nawet nieświadomie, kierując się czysto egoistycznymi pobudkami. 
To smutne, ponieważ ja cenię przyjaźń bardzo wysoko, i nie wyobrażam sobie sięgnąć po coś, co nie należy do mnie tylko do mojej przyjaciółki. Niestety, boleśnie przekonałam się, że nie wszyscy mają do tego takie same podejście. Niemal w jednej chwili podejmują decyzję, która jest dla nich korzystna, tym samym depcząc przyjaźń jakby nic dla nich nie znaczyła. 

Zauważyłam, że poznając nowe dziewczyny, przyjmuję bardzo wycofaną i obronną postawę. Nie ufam im od razu, faktycznie czuję, że są w jakimś stopniu moimi rywalkami. Ale jak już poznam je nieco lepiej, staję się bardziej otwarta. Po ostatnim incydencie sądzę, że już żadnej dziewczynie nie zaufam tak bardzo jak ufałam mojej, jak sądziłam, najlepszej przyjaciółce. Kto mógł się spodziewać, że po ponad 10 latach przyjaźni, ta wbije mi nóż w plecy, zdradzi, a potem po prostu wykasuje ze swojego życia, klikając delete na Facebooku... Żałosne.

Słyszałam kiedyś od kilku facetów stwierdzenie, że damska przyjaźń nie istnieje i nie umywa się do męskiej. Może, chociaż polemizowałabym, że męska przyjaźń jest lepsza. Może mężczyźni są bardziej lojalni - kryją się nawzajem na przykład [także doświadczenie z mojego życia...i to nie jedno.. ]. Ale mężczyźni mają czasami dłuższe języki niż kobiety - uwielbiają paplać. Niejednokrotnie doświadczyłam tego na własnej skórze. Największe tajemnice i zdrady wychodziły na jaw, bo kumple chcieli rozbawić tłumy ciekawą opowieścią, jak to ich kolega zrobił to czy tamto. Cóż, dzięki Wam za to Panowie - dzięki temu nie żyję w błogiej nieświadomości...

Reasumując - nie umiem jednoznacznie odpowiedzieć na postawione na początku tej notki pytanie, czy przyjaźń damska istnieje. Czasami istnieje, czasami nie. Albo istnieje do pewnego momentu - aż na horyzoncie nie pojawi się korzystniejsza oferta, na przykład facet przyjaciółki, którego można jej odbić. 
Jedyne co mogę powiedzieć na koniec - drogie koleżanki - uważajcie na swoje "najlepsze" przyjaciółki. Nie ufajcie im bezgranicznie, bo takie zaufanie najłatwiej wykorzystać. Możecie nie zauważyć czegoś, co dzieje się tuż pod Waszymi nosami, bo przecież "ona by mi czegoś takiego nie zrobiła - ufam jej".
A, i nie podawajcie swoich hasał, na przykład do skrzynki pocztowej, bo któregoś dnia Wasza "przyjaciółka" może się tam zalogować bez Waszej wiedzy, a tym bardziej, pozwolenia. 
Wasza przyjaciółka może Was zaskoczyć i zrobić rzeczy, o które byście jej nie podejrzewały. 

czwartek, 1 września 2011

Smutna prawda

Dziś mija miesiąc odkąd znam prawdę. Nadal nie mogę w to uwierzyć, ale niestety nie mam wątpliwości.
Myślałam, że już bardziej nie można czuć się zdradzoną, a jednak. Gdy zdradzają przyjaciele, to boli bardziej, niż gdy zdradza partner. Życie pokazało mi, że nawet najbliższa osoba może okazać się niegodna zaufania i wbić nóż w plecy w najmniej oczekiwanym momencie. Skreślić ponad 10 lat przyjaźni ot tak. Wcisnąć "delete" na Facebooku bez słowa i myśleć, że nie ma sprawy. Udawać, ze się nic nie stało. A przede wszystkim wykorzystać moje zaufanie, i to w tak perfidny sposób... A szczytem wszystkiego było wejście na moją skrzynkę pocztową. Jak można tak nie szanować czyjejś prywatności? I to po 10 latach przyjaźni?!
Budowania własnego szczęścia na kłamstwie i cudzym nieszczęściu nie wychodzi na dobre. 
Brzydzę się takim zachowaniem. Tylko tchórze chowają głowę w piasek, bo boją się konsekwencji swojego działania. Trzeba ponieść odpowiedzialność za to,co się zrobiło. 



"Trust is a fragile thing. Once earned, it affords us tremendous freedom. But once trust is lost, it can be impossible to recover. Of course the truth is, we never know who we can trust. Those we're closest to can betray us, and total strangers can come to our rescue. In the end, most people decide to trust only themselves. It really is the simplest way to keep from getting burned".


środa, 10 sierpnia 2011

Pokolenie

Wczoraj, po rozmowie z babcią, naszła mnie pewna refleksja.
Rozmawiałyśmy o moim dziadku i o tym, że ludzie z jego pokolenia byli zupełnie inni niż Ci z pokolenia mojej mamy, bądź z mojego. Niby nic odkrywczego, ale zaczęłam zauważać pewną prawidłowość.
Im nowsze pokolenie, tym mniej wartościowe. Niestety, ale taka jest prawda. 
Kiedyś wychowanie było zupełnie inne - bo świat był inny. Wartości liczyły się wtedy o wiele bardziej. Ostatnie wydarzenia w moim życiu przekonały mnie, że dla niektórych przyjaźń, miłość, zaufanie do drugiego człowieka nic nie znaczą. Liczy się tylko własny egoizm i budowanie własnego szczęścia na czyimś nieszczęściu.
Moja babcia zaryzykowała tezę, że nie ma czegoś takiego jak przyjaźń, a jeśli jest, to tylko w młodości. Nie mogę się z tym zgodzić, jak również z tym, że nie można ufać ludziom. Jasne, że najbezpieczniej ufać samemu sobie, ale jak można żyć w społeczeństwie i nikomu nie ufać? Tak się nie da żyć. Ale wiadomo, że należy lepiej dobierać sobie przyjaciół i nie ufać bezgranicznie...
Przykro patrzeć na to, jak dorasta dzisiejsza młodzież. Już moje pokolenie jest "zepsute" dzisiejszym światem, a co dopiero kolejne generacje.. Dziś liczy się "mieć" a nie "być"; "To mi ma być dobrze, a reszta się nie liczy". 
Nie wiem jak się uchowałam w dzisiejszym świecie. Czuję, że tu nie pasuję. Powinnam była urodzić się w innej epoce. Wiele rzeczy, których nigdy bym nie zrobiła drugiemu człowiekowi, bo nie pozwala mi na to moja moralność i poczucie przyzwoitości spotyka właśnie mnie. Zawsze starałam się traktować innych tak, jak sama chciałabym być przez nich traktowana. Niestety, to nie działa w ten sposób. Działa za to w inny - ludzie często to wykorzystują... Czy ufać ludziom w dzisiejszych czasach to naiwność?


środa, 27 lipca 2011

Allegro

Na Allegro można znaleźć dużo ciekawych oryginalnych przedmiotów. Elektronika wychodzi też dużo taniej niż w innych sklepach. Tą drogą nabyłam dysk zewnętrzny 1 TB, telefon Samsung Galaxy ACE, jak rónież PlayStation 3. Co prawda używana, ale w bardzo dobrym stanie, za bardzo rozsądną cen - 30% taniej.
Gorzej natomiast z "firmą" sprzedającą owe urządzenie. Nigdy nie miałam takich perturbacji z żadną inną transakcją.
Zanim zamówiłam konsolę, pozwoliłam sobie zadzwonić pod podany na aukcji numer i upewnić się, kiedy konsolę dostarczą. Był piątek, więc pan powiedział mi, że wyślą ją w poniedziałek, a dostarczą kurierem we wtorek. Zależało mi na czasie. Zbliżał się długi weekend, a że nigdzie nie wyjeżdżałam, chciałam chociaż mieć jakąś rozrywkę w postacie konsoli. We wtorek napisałam maila z prośbą o numer przesyłki. Dostałam wtedy maila z informacją, że nie wysłano towaru i że wyślą go następnego dnia czyli w środę. W czwartek przypadał dzień wolny od pracy, więc towar przyszedłby do mnie w piątek. Ok, czekam.. W czwartek pisze kolejnego maila z prośbą o potwierdzenie wysłania i podanie numeru przesyłki. Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy ponownie dostałam informację, że towar nie został wysłany w środę, jak zostałam wcześniej zapewniona. Zdenerwowana na brak profesjonalizmu zadzwoniłam, opieprzyłam. Z jednego telefonu korzystało 2 kolesi, bo mieli 2 lombardy. Obiecał, że się tym zajmie, i że w piątek może wysłać niby, ale tylko pocztą. A w poniedziałek - kurierem. Zdecydowałam się jednak kurierem, bo przesyłka jednak cenna, a pocztą nie wiadomo kiedy dojdzie. Także otrzymałam paczkę we wtorek. Ale nic to - w domu okazało się, że nie ma 2go pada, który był opisany w aukcji. Skontaktowałam się znów z podanym w aukcji numerem. Pan zaproponował mi 30 zł, równowartość nieoryginalnego pada [bo nieoryginalny miał być w zestawie]. Nie miałam wtedy czasu sprawdzić, ile kosztuje nieoryginalny pad, więc umówiłam się na telefon [z ich strony] w sobotę [sami zaproponowali termin]. 
Minęły ponad 2 tygodnie, i nikt do mnie nie zadzwonił. Wysłałam maila, lecz także pozostał bez echa. 
Dziś, po ponad miesiącu nadszedł ten dzień, gdy postanowiłam wystawić im w końcu jedyny słuszny w tym przypadku komentarz - negatywny. Kilka minut po opublikowaniu komentarza, dzwoni telefon.
Pan przejęty mówi, że widzi tu właśnie negatywny komentarz i co tu można zaradzić. Pytam się, czy spodziewał się innego komentarza, po tych cyrkach z wysyłką, trudnością w kontakcie ze sprzedającym, i skończywszy na brakującym padzie. On na to, że to JA miałam do nich zadzwonić w sprawie pada, a tego nie zrobiłam. Nie był za bardzo kumaty, więc skończył dyskusję szybko, z braku argumentów. Stanęło na tym, że komentarz zostaje. Za minutę znów dzwoni telefon - tym razem dzwonił bardziej kumaty z wspomnianej dwójki i za razem niezły cwaniak. Znów powtarza to, co chwilę wcześniej jego niekumaty współpracownik. Ja mu na to, że nie powinien spodziewać się innego komentarza z mojej strony. On jednak uważa, że negatywny komentarz to za ostra ocena, i żebym wystawiła mu neutralny. Ja na to, że nie ma mowy - bo tak właśnie oceniam transakcję - negatywnie. On, że w takim razie oni też muszą mi wystawić negatywa. Ja pytam, że niby na jakiej podstawie? Z mojej strony wszystko zostało przeprowadzone jak należy. Pieniądze wpłaciłam od razu po wygranej aukcji, dopełniłam wszelkich formalności. Nie miał na to jasnej odpowiedzi. 
Jak na razie komentarza nie wystawili. Ciekawa jestem jak go uzasadnią. "Bo ona nam dała negatywa, to MY jej też!"? Haha. Żal. Ustosunkuję się do negatywnego komentarza z ich strony, mogą być tego pewni. Mam masę argumentów. Przede wszystkim kilka komentarzy negatywnych na ich profilu także jest z powodu długiej wysyłki. Pan jeszcze próbował się ratować jakimś regulaminem, gdzie ponoć mają 14 dni na wysłanie towaru. Przejrzałam ich aukcję jak również regulamin Allegro - nigdzie nie ma takiej wzmianki. 
Krętacze i tyle. Nie wiedzą z kim zadzierają :> Ja się tak łatwo nie dam!

czwartek, 7 lipca 2011

Śnięta

Ta pogoda mnie dobija. Przez ostatnie kilka dni ciągle leje. Wczoraj musiałam założyć jesienne kozaki, bo inne buty by mi przemokły. Do tego wiatr złamał mi parasolkę..
Nic mi się nie chce. Mama na urlopie, więc mam trochę spokoju, ale i więcej obowiązków. Zbieram się od kilku dni, żeby zrobić pranie, może dzisiaj się uda. Wyjadam wszystko z lodówki i zamrażalnika, bo ciągle nie mam kiedy iść na większe zakupy. Szczególnie, jeśli chodzi o mięso. Gdy docieram do domu po 18 już niewiele w mięsnym zostaje. W sobotę zaopatrzę lodówkę.
Moje dni są bardzo monotonne ostatnio. Przychodzę do domu po 18, najczęściej z siatami zakupów, jem coś [albo i nie, różnie to bywa] i albo gram na PS3 albo rysuję w Photoshopie. Potem zastaje mnie noc, i trzeba iść spać. Nie wysypiam się ostatnio, to chyba przez tą pogodę. Chciałoby się tylko leżeć pod kocykiem z książką i ciepłą herbatką, a nie wychodzić rano do pracy. No ale ma się poprawić pogoda, więc może będę miała trochę więcej energii do działania.

piątek, 1 lipca 2011

k.. co za dzień..

Co za parszywy dzień! Piszę tą notkę w gniewie i na głodniaka, więc będę marudzić!

1. Przesadzili mnie w pracy na inne stanowisko, a co za tym idzie mam wszędzie daleko! Do osób, z którymi współpracuję najwięcej, czyli do dokumentów też.. I muszę latać przez pół biura po każdy świstek... Dziś chyba z 10km po biurze zrobiłam i to na 10cm obcasach! Kupię sobie krokomierz...

2. Wszystkie drukarki w biurze sprzysięgły się przeciwko mnie! Przygotowywałam materiał szkoleniowe, więc musiałam xerować chyba z 250 stron. Pierwsze xero oznajmiło, że odłącza zasilanie - i tak też uczyniło, niedając się włączyć. Kolejne xero - że toner do wymiany. Następne - że wymiana bębna konieczna. Więc latałam na dół xerować..

3. Wyszłam z pracy 17:15. Pada, wieje... Idę na ten przystanek przez błoto, bo oczywiście nie zrobili na Domaniewskiej chodnika, bo po co! Dotarłam. Autobus nie przyjechał. Bosko. Stoję, trzymam parasol, żeby mi go nie zwiało. 10min minęło - JEST! Wsiadam. Korek. Szlag mnie trafia. Zasypiam na stojąco, bo miejsc siedzących nie ma. Dojechałam.

4. Głodna byłam jak nie wiem co, więc podjechałam przystanek dalej po chińszczyznę. Mówię - "kurczak w cieście w sosie słodko-kwaśnym na wynos". Chinka do mnie "$&^%%@@$&@??". Ja na to "hę?".
Ona: "$&^%%@@$&@??!". Ja: "...". Ona: z wadzywami?. Ja: tak. [zawsze był wybór - sos slodko-kwaśny z/bez warzyw]. Biorę, wychodzę na deszcz, w jednej ręce siatka, w 2giej parasol. Telefon mi dzwoni w torbie. Zębami mam odebrać?! Nie odebrałam. Wchodzę do domu, chcę jeść a tu jaki sos dostałam?? ?Jakąś breję jasną z warzywami.. Sos słodko-kwaśny to nie był :/ No nic, zjadłam, jak człowiek głodny to wszystko zje!

Także dziś trafia mnie SZLAG.
Marzę o nic-nierobieniu, lub o beztroskim wieczorze z Dragon Age II i moim PS3.
Upiekę muffinki na poprawę nastroju, o!

czwartek, 23 czerwca 2011

Nie jest dobrze...

Myślałam, że z biegiem czasu wspomnienia zaczną blaknąć. Tymczasem są coraz silniejsze. Powracają ze zdwojoną siłą. Oglądanie wiadomości nie pomaga. Widząc protestujących greków na Placu Syntagma nie pomaga. Przecież ja tam byłam. Chodziłam po tamtych ulicach. 
Wczoraj na TVN 7 oglądałam film, którego akcja rozgrywała się w Grecji. Aktorzy nawet mówili po grecku. Przeklinałam naszego lektora, który swoim gadaniem zakłócał mi piękno greckiego języka. Tak dużo rozumiałam. Teraz słucham greckiej muzyki, żeby doszczętnie nie zapomnieć tego, czego się nauczyłam. Brakuje mi greckiego w mowie i wokół mnie.
Dziś śniła mi się Grecja. Pojechałam tam, nawet we śnie mówiłam po grecku. Pojechałam oczywiście spotkać się z Nim [nie wiem po co, ale tak było]. W rezultacie nie mogłam go znaleźć, mimo, że wiedział, że przyjeżdżam. Budynek, w którym mieszkałam był zupełnie inny, większy i jakby w remoncie. Pamiętam, że błądziłam po nim szukając mojego mieszkania. Nie znalazłam.
Jak łatwo się domyślić obudziłam się bardzo zmęczona i zdołowana. Cały dzień byłam przygnębiona.
Część mojego greckiego Ja wciąż jest we mnie. Tęsknię za tym co było i nigdy już nie wróci. 
Myślałam, że będę umiała wspominać te piękne chwile z uśmiechem. Jeszcze nie potrafię. Zamiast uśmiechu na mojej twarzy są jedynie łzy. Część mnie strasznie chce pojechać do Grecji, ale inna część mnie chcąc chronić mnie przed bólem - nie pozwala. Nie wyobrażam sobie co bym czuła jadąc do Aten. Ból, żal, poczucie straty. Wszystko z czym walczyłam i nadal walczę, wróciłoby. Dlatego jestem w totalnej kropce...
Nie umiem sobie znaleźć miejsca. Nigdzie już nie czuję się "u siebie", nawet w mojej ukochanej Warszawie. Po prostu część mnie tęskni za Atenami, do których nigdy pewnie nie wrócę...
Nie wspominając już o tym, że czuję się strasznie samotna. Jednym słowem - nie jest dobrze...

niedziela, 15 maja 2011

Dobre wspomnienia potrafią boleć bardziej niż złe

Już było lepiej. Już tak często nie wracałam pamięcią do tego, co stało się 7 miesięcy temu.
Ale wróciło.. wróciło ze zdwojoną siłą. Znów śnią mi się Ateny, on, jego rodzice. 
Czuję coraz mocniej, że chcę tam wrócić. Ta grecka część mnie strasznie tęskni za Grecją. Ból jest tym większy, że wiem, że to nie możliwe. Nie mogę tam wrócić, a nawet jakbym wróciła, to będzie to zbyt bolesne. Wszystko będzie mi przypominać o tych pięknych chwilach, które tam spędziłam, a które nigdy już nie mają szans się powtórzyć. Piękne wspomnienia potrafią bardziej ranić niż te złe. O złych nie chcemy pamiętać. Do dobrych wracamy myślami, ale niestety ranią tym, że nigdy nie powrócą.

Wyjazd do Grecji nauczył mnie jednego - nie ma rzeczy niemożliwych i marzenia się spełniają... Tylko niestety szybko się kończą...

Piosenka, która niestety powoduje, że płaczę, ponieważ kojarzy mi się właśnie z tym, co już nigdy nie wróci. 
Tytuł "Ακομα προσπαθω" [akoma prospatho] czyli "Wciąż próbuję".


piątek, 29 kwietnia 2011

Piwo, lody, film i ja.

Długi weekend rozpoczęty. Co prawda idę do pracy 2 maja, no ale co począć. Przynajmniej 3ci będzie wolny. 
W takie dni jak dziś samotność bardzo doskwiera. Postanowiłam nadrobić zaległości filmowe w towarzystwie lodów i piwa. To smutne, że w wieku 25 lat piątkowe wieczory spędzam z piwem i lodami przed ekranem komputera.
Obejrzałam sobie komedię romantyczną. Czasami chciałabym, żeby moje życie było jak taki film i żeby wszystko się dobrze w nim skończyło. Życie bez miłości jest dla mnie takie puste. Niby mam pracę, którą lubię, własne pieniądze.. Ale co z tego, jak nawet nie mam z kim iść do kina, albo obejrzeć filmu w domu w piątkowy wieczór? Dlatego też często chcąc nie chcąc wracam myślami do chwil, kiedy miałam to wszystko. Jak łatwo się domyślić był to okres, kiedy mieszkałam w Grecji. I znów tęsknię, mimo, że wiem, że to już nie wróci. Może to właśnie jest najbardziej bolesne w tym wszystkim? Że tęsknię za tym tak mocno, bo wiem, że to już przeszłość, która nie ma szans się powtórzyć?
Dziś Kate Middleton i Książę William wzięli ślub. W Wielkanoc widziałam film o nich. Ich historia jest naprawdę piękna. Muszę przyznać, że po tym filmie inaczej na nich spojrzałam. No, na pewno ten film miał za zadanie stworzenie dobrej atmosfery wokół pary, ale na pewno nie wszystko jest tam naciągane.
Mam wrażenie, że będą dobrym małżeństwem, i nie mogę się doczekać, by zobaczyć ich za kilka lat. Kate nie będzie miała na pewno łatwego życia, ale na pewno będzie ono bardzo ciekawe. 

A moje życie kiedy stanie się ciekawe?
Pewnie wtedy, gdy najmniej będę się tego spodziewać..

Eh...

niedziela, 17 kwietnia 2011

Pusta w środku

Znów mi się śniło - Grecja, jego rodzice, on. Nie pamiętam dokładnie o co w tym śnie chodziło, ale pamiętam towarzyszące mu emocje. Doskonale wiedziałam, że nie powinno mnie tam być, że nie powinnam widzieć tych wszystkich ludzi. To zabawne, że nawet we śnie miałam świadomość tego, że teraz jestem w Polsce, i to, że byłam w śnie w Grecji wydało mi się niezgodne z rzeczywistością.

Znajomi i przyjaciele mówili mi, że jestem silna i że doskonale poradziłam sobie z tą sytuacją. Ja wcale nie czuję się silna. Jedyne, co może mi wyszło, to ukrywanie bólu i tłumienie emocji w sobie. Ja czuję, że to wszystko kłębi się we mnie. Sny doskonale to odzwierciedlają. W ciągu dnia staram się ze wszystkich sił o tym nie myśleć, chociaż nie zawsze mi to wychodzi. Często jadąc do pracy i słuchając muzyki, najczęściej greckiej, mam przed oczami Ateny, wyjazdy, znajomych stamtąd. Dziękuję Bogu za to, że mam pracę, którą jeszcze dodatkowo tak lubię. Dzięki niej mam po co wstać z łóżka. Czuję, że jestem komuś potrzebna, że nie marnuję dnia na siedzenie w domu. Ale wieczorem lub nocą to wszystko co tłumię w ciągu dnia wychodzi na wierzch. 
Za kilka dni minie dokładnie pół roku odkąd wróciłam, i nie czuję się lepiej. Jestem zagubiona i samotna. Brak mi "kogoś". Ja chyba nie umiem być szczęśliwa jako singielka. To po prostu nie dla mnie. 

Czuję się pusta. Czegoś, a raczej kogoś mi brak. 

piątek, 15 kwietnia 2011

Siedzę i ryczę... wpadam w pustkę...

Znów wróciło. Od kilku dni chcąc nie chcąc wracałam myślami do Grecji. Teraz włączyłam greckie radio. Chociaż w taki sposób staram się nie utracić tej więzi z Grecją i językiem. Powiecie, że się katuję.. Że powinnam o wszystkim zapomnieć, nie rozdrapywać ran. Może i racja, ale problem w tym, ze Grecja stała się nieodłączną częścią mnie. Nie potrafię o niej zapomnieć, ani się jej wyrzec. Chcę, żeby pozostała zawsze we mnie, mimo, że często łączy się to z bólem i łzami. Cieszę się, że jest częścią mojego życia. Nie umiem tego opisać słowami.. Ale może czuję się przez to jakaś wyjątkowa, inna.
Niektórych piosenek nadal nie jestem w stanie słuchać. Za wyraźne obrazy tego, za czym tęsknię, pojawiają się w mojej głowie. Ale nawet mniej znane mi piosenki wywołują we mnie łzy i jakieś wspomnienia. Nie sądziłam, że tak bardzo będę tęsknić za Atenami. I nie wiem, czy kiedyś będę w stanie tam pojechać. Pewnie jeszcze długo nie, jeśli w ogóle. Często widzę jakieś momenty z przeszłości - jak jadę gdzieś samochodem, po tak dobrze znanych mi ulicach. Pamiętam wszystkie zakątki. Każdą znaną mi ulicę. Często w snach widzę te miejsca. Tęsknię. Po pół roku nadal się nie pozbierałam. Staram się jak mogę nie myśleć o tym. Praca bardzo pomaga, i daje dużą satysfakcję, ale nawet praca nie wyleczyła mnie z tej ogromnej pustki jaką czuję po tym, co straciłam. Tak jak w cytacie z poprzedniej notki - chodzę dookoła tej pustki w ciągu dnia, a w nocy w nią wpadam. 

środa, 13 kwietnia 2011

It is so true...

"Where you used to be, there is a hole in the world,
which I find myself constantly walking around in the daytime,
and falling in at night..."

/Edna St, Vincent Millay/

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

Rok po katastrofie.

Wczoraj cały dzień starałam się odciąć od wszelkich mediów. Wiedziałam, że obchody rocznicy katastrofy smoleńskiej będą wyglądać tak, jak wyglądały. Dziś dopiero zajrzałam w internet i nie myliłam się.
Jarek oczywiście znów zrobił szopkę. Jedyne co umie robić, to mityzować śmierć swojego brata. Jego wypowiedzi nasycone są niepotrzebnym patosem. Skoro jest takim patriotą, to dlaczego odcina się od państwowych uroczystości i organizuje własne, które bardziej przypominają wiece lub manifestacje? Nie potrafię tego pojąć. Ten człowiek przepełniony jest nienawiścią i nieufnością do wszystkiego i wszystkich. Nawet w takim dniu ten mały zakapior nie odpuszcza. Dorabia ideologię do wszystkiego, włącznie z katastrofą samolotu. Przecież to spisek! To rząd do tego doprowadził. Jasne, i co jeszcze :/
Zobaczymy jak długo będzie jeszcze trwało to bawienie się przez polityków tragedią smoleńską. Skoro po roku nie odpuścili, to zapewne teraz tym bardziej nie odpuszczą. Zawsze znajdą coś, do czego można się przyczepić.
Ja sobie po cichu przeżyłam jeszcze raz to, co się stało w Smoleńsku oglądając bardzo dobry film dokumentalny Ewy Ewart w TVN. Film pokazany oczami rodzin tych, którzy umarli w katastrofie pokazywał dużo emocji, ale nie tych związanych z polityką czy życiem publicznym. Ukazywał cierpienie i żal po stracie bliskich ludzi. Właśnie - LUDZI, a nie polityków czy osób publicznych. Film skłaniał do refleksji, i mimo, że już mam dość rozmów o Smoleńsku, bardzo mnie poruszył i nie był nachalnym przypomnieniem o katastrofie.

sobota, 2 kwietnia 2011

Wiosenne przesilenie

Jasna cholera, starzeję się, czy co?! Od kilku dni chodzę strasznie przymulona, zupełnie bez energii, a dziś obudziłam się z potwornym bólem głowy. Chyba moja wrażliwość na zmiany ciśnienia i pogody nie są tu bez znaczenia. Dodatkowo od rana pobolewa mnie gardło, więc mam nadzieję, że to nie jakieś choróbsko wiosenne.
Od rana zabrałam się za sprzątanie. Przez ten cholerny ból głowy nie szło mi to zbyt szybko, ale liczy się inicjatywa a nie szybkość. Z resztą nie mam na dziś żadnych planów. Pościerałam kurze, odkurzyłam, i nawet umyłam podłogi. Jeszcze czeka mnie sterta wiosenno-letnich ubrań do rozdzielenia na półki. Cholernie mi się nie chce, ale może przez resztę dnia uda mi się to zrobić..

Tyle biadolenia na tą chwilę :P

czwartek, 31 marca 2011

Jest pierwsza pensja, to czemu nie zacząć jej wydawać?

Od zawsze miałam problem z wydawaniem pieniędzy. Od dziecka byłam oszczędna, Starałam się kupować rzeczy tylko wtedy, gdy były mi naprawdę potrzebne. Lecz gdy kupiłam coś droższego niż zwykle - zawsze miałam wyrzuty sumienia. Zaczyna mnie to denerwować. Powinnam to chyba jakoś wypośrodkować.
Podczas pobytu w Grecji trochę udało mi się nad tym zapanować. Przeliczając euro na złotówki zazwyczaj wychodziło mi, że w Polsce wszystko jest tanie. Gdy przyjechałam do Polski na wakacje, wiedziałam, że potrzebuję kupić zegarek [bo stary się popsuł, i nie można już było naprawić tego elementu]. Mimo, że mogłabym znaleźć jakiś inny zegarek niż Swatch za 200zł, kupiłam właśnie ten, tłumacząc sobie, że za taki sam w Grecji zapłaciłabym na pewno drożej. 
Teraz, gdy już prawie pół roku mieszkam w Polsce, ta maniera przeliczania cen na euro minęła. Teraz znów zaczynam mieć wyrzuty sumienia, gdy kupię coś, co wydaje mi się drogie. A przecież nie powinno być w tym nic złego, dopóki nie jesteśmy przesadnie rozrzutni. 

Wczoraj dostałam pierwszą pensję. Postanowiłam sobie, że jak zacznę zarabiać, to kupię sobie PlayStation3, ale postanowiłam się z tym wstrzymać. Jeszcze aż tak bardzo mnie nie ciągnie do grania [chociaż Dragon Age II już wyszła, więc chętnie bym zagrała :P]. Ale pojawiła się niedawno w mojej głowie nowa myśl. 
Moja Nokia, którą kupiłam w zeszłym roku w lutym, znów ma jakieś humory. Działać <jeszcze> działa, ale od nowości się sama z siebie wyłącza. Jest to denerwujące, bo nigdy nie widzę, czy działa, czy nie, bo ma klapkę, więc jeśli przez jakiś czas jej nie używam - nie kontroluję tego. Kilka razy zdarzyło się, że przez to nie zadzwonił budzik.. Zaznaczam, że bateria była jak najbardziej naładowana. Dodatkowo coś się stało z często używanymi numerami, i przestały się zapisywać. No jednym słowem tel się kaszani, ale nadal działa.
Ponieważ tel był kupowany w Grecji, i nie jest już na gwarancji, niebawem będę musiała go zmienić na inny. Pomyślałam więc - czemu nie teraz? Dlaczego mam zmieniać telefon tylko w momencie, jak kompletnie się rozsypie? Czemu nie sprawić sobie przyjemności teraz? 

Chciałam spróbować czegoś nowego. Od zawsze byłam przeciwniczką telefonów dotykowych, ale gdy pobawiłam się kilkoma telefonami moich znajomych, zaczęłam się powoli przekonywać. Nadal nie wiem, jak długo będę się przyzwyczajać do pisania SMSów, ale człowiek podobno do wszystkiego może się przyzwyczaić. 
Tak więc zaczęłam przeszukiwać sieć i sprawdzać różne alternatywy. Głównymi kryteriami były: duży ekran i Wi-Fi. Problem polega na tym, że telefony z normalną klawiaturą i dużym ekranem są rozsuwane [a takich wyjątkowo nie lubię], lub mają malutka klawiaturę qwerty niczym BlackBerry. Nie umiem pisać na takim maleństwie, poza tym nie bardzo mi te modele odpowiadają. Oczywiście kilku znajomych polecało iPhone'a, ale nie stać mnie, by na telefon wydać 2-3tyś zł. Abonamant też nie wchodzi w grę, bo ja ledwo wykorzystuję 50zł miesięcznie, więc totalnie mi się to nie opłaca. 
Ale znalazłam alternatywę dla iPhone [ponad 3x tańszą], przynajmniej jeśli chodzi o kształt i o wielkość ekranu. Poszperałam, poczytałam, pooglądałam różne review na Youtube, i zdecydowałam, że mi się podoba.

Ale z decyzją zakupu nie poszło mi tak łatwo. Moja mama oczywiście twierdzi, że mój tel jeszcze działa, poza  tym po co mi takie bajery, skoro telefon ma służyć do dzwonienia? No to już wiem skąd mam to przekonanie, że jak jest coś dobre, to nie należy kupować nic lepszego. W dzisiejszych czasach technika idzie naprzód bardzo szybko, i gusta też się zmieniają. Rok temu nie pomyślałabym nawet o dotykowym telefonie. Teraz najbardziej przekonało mnie to, ze chcę mieć wifi w telefonie, no i większy ekran. Moja Nokia nie ma żadnych ciekawych funkcji i małe możliwości personalizacji. 
Gdy byłam już pewna, że ten model telefonu i jego opcje mi odpowiadają, zamówiłam na allegro SAMSUNG GT- S5830 GALAXY ACE za 860zł [z wysyłką kurierską]. Nadal oczywiście mam wyrzuty sumienia, gdzieś z tyłu głowy, ale pocieszam się faktem, że zaoszczędziłam z 2tyś na iPhone :P
Poza tym będzie niedługo dodatkowa kasa z umowy o dzieło - w pracy zadeklarowałam się do zrobienia grafiki na plakaty na program szkoleń. Nie wiem jeszcze ile dostanę na rękę, ale ile bym nie dostała, to wyrzuty sumienia będą mniejsze ^^

No, rozpisałam się. 
Mam nadzieję, że Ci, którzy dobrnęli jakimś cudem do końca, jeszcze nie zasnęli.
A'propos spania - ja się kładę, bo jutro muszę być wcześniej w pracy, więc trzeba wstać o 6.00.
Mam nadzieję, że budzik w mojej Nokii jutro zadzwoni.. 

poniedziałek, 14 marca 2011

Takie tam.. :P

Nawet nie sądziłam, że posiadanie pracy może dać człowiekowi tyle satysfakcji. Teraz nareszcie moje życie jest uporządkowane, ma jakiś rytm. Czuję, że jestem bardziej zorganizowana niż wcześniej. Mam mniej czasu na wszystko, więc staram się wykorzystać każdą chwilę na coś konstruktywnego no i relaks. Ale zauważyłam, że zaczynam być śpiąca ok 22.30-23.00. Teraz, gdy piszę te słowa, oczy mi się zamykają [przydaje się pisanie bezwzrokowe :P]. To do mnie nie podobne, żeby o tej godzinie iść spać. Zawsze kładłam się grubo po 24, a ostatnio nawet o 3-4 rano. Ale na szczęście szybko zmieniłam te nawyki. Bałam się, że nie będę mogła zasnąć, bo tak rozregulowałam sobie zegar biologiczny. Ale na szczęście udało się. Bardzo cieszę się, że chodzę do pracy na 9, więc do 7 można sobie pospać. Praca sprawia mi ogromną satysfakcję. Po tylu miesiącach szukania docenia się pracę, jak już się ją ma. A ja jeszcze wróciłam do firmy, w której dostałam moją pierwszą w życiu pracę :)
A co poza tym? W sobotę byłam u fryzjera. Strzyżenie, baleyage, i oczywiście moje fioletowe pasemko, którego nadal nienawidzi moja mama. Ale mi się podoba, o!

Idę spać, bo naprawdę padam ^^
Buziaki!

wtorek, 8 marca 2011

Kobieta pracująca

Część z Was wie, część nie, że nie jestem już bezrobotna :)
Od ponad tygodnia pracuję w firmie farmaceutycznej, w której pracowałam na recepcji podczas studiów. Co prawda firma przeszła fuzję z kilkoma innymi firmami, i zmieniła nazwę, ale dla mnie nie ma większej różnicy. Czuję się jak "u siebie". Nie mam wrażenia, że to nowa firma, mimo wielu nowych twarzy [może z 1/3 pracowników pozostała ze starej firmy]. Czuję, że wróciłam tam, skąd odeszłam półtora roku temu.
Kolejną zmianą jest to, że nie jestem już recepcjonistką. Właściwie nie wiem kim jestem, bo moje stanowisko [nowo stworzone, nie przejęłam po nikim obowiązków] nadal nie ma nazwy. Ale mogę napisać tyle, że będę pomagać w dziale personalnym.
Pierwszy tydzień pracy był bardzo chaotyczny, wiadomo - faza organizacji. Dodatkowo w firmie są teraz rekrutacje, więc moja przełożona ciągle była na spotkaniach. Prawie wszystko już mam - biurko, telefon, maila. Czekam jeszcze tylko na komputer, bo obecnie pracuję na szkoleniowym. Siedze w pokoju z 3 dziewczynami i moim kolegą, z którym studiowałam, i dzięki któremu zaczęłam pracować w tej firmie, kiedy i on zaczynał tu "karierę". Ale z tego, co się dowiedziałam, albo mnie przesadzą gdzie indziej z początkiem kwietnia, albo dostawią do nas jeszcze jedno biurko. Szkoda by było, jakby mnie przesadzili, ale jak mus to mus. Mam nadzieję, że wstawią jednak biurko i będziemy siedzieć w 6 osób.
Cieszę się, że mam tę pracę. W końcu mój dzień ma jakiś rytm. Nawet spać chodzę przed 24:00, bo jestem padnięta. Śpię też lepiej. Chyba miałam problemy ze snem, bo się denerwowałam, że już tyle czasu jestem w Polsce, a nadal nie mam pracy. Miałam wyrzuty sumienia. A teraz jakoś tak odżyłam. Nic nie robienie jest fajne, ale do czasu. Każdy dzień wyglądał tak samo. Czułam, że stoję w miejscu. Nawet nie marzyłam, że uda mi się wrócić do starej firmy, i to jeszcze na lepsze stanowisko. Życie zatoczyło koło.

poniedziałek, 14 lutego 2011

Walentynki

Nigdy za nimi nie przepadałam, ale w tym roku nie lubię ich jeszcze bardziej. Zawsze były mi obojętne, ale teraz ten dzień jeszcze bardziej uświadamia mi, że nie ma już nikogo, kto by mnie kochał..

piątek, 11 lutego 2011

Nauka o miłości i moje wnioski :P

Ostatnio nadrabiam zaległości w oglądaniu filmów, również dokumentalnych. Ponieważ nie zawsze można znaleźć coś ciekawego na Discovery, postanowiłam posilić się internetem. Znalazłam ciekawą stronę, gdzie obejrzałam kilka dokumentów. Ostatnio były to naukowe programy o miłości. Kilka tematów nawet się pokryło z tym, co wcześniej już słyszałam, więc można sądzić, że jest w tym ziarno prawdy.

Dziś obejrzałam film z serii "Witajcie w przyszłości - sex". 
Pierwszym poruszanym tam tematem było to, że możemy odnaleźć idealnego genetycznie partnera za pomocą węchu. Wspominano o tym także w innym oglądanym przeze mnie programie. Teoria głosi, że osoby o przeciwnych genach ładniej dla siebie pachną. Bada się geny odpowiedzialne za układ odpornościowy organizmu. Czyli inaczej mówiąc im osoby bardziej różnią się od siebie pod względem układu immunologicznego, tym są dla siebie lepszymi partnerami - co ma pomóc w jak największym zróżnicowaniu genetycznym u potomstwa. Zbadano DNA kobiet i mężczyzn. Później poproszono ich, by przeszli się po sali i obwąchali płeć przeciwną, i zdecydowali kto pachniał najprzyjemniej, neutralnie albo najgorzej. Okazało się, że w tej teorii jest ziarnko prawdy - idealny genetycznie partner [bardziej różniący się genetycznie] pachniał dla badanego najprzyjemniej. Coś naprawdę w tym jest - zawsze zapach był dla mnie u mężczyzn bardzo ważny. Oczywiście nie chodziło tylko o wodę toaletową, bo ta na każdym mężczyźnie [i kobiecie] pachnie inaczej zważywszy na indywidualny zapach każdego człowieka, zawierający feromony. 

Kolejne badanie bardzo mnie zainteresowało. Pani dr neurologii prowadziła badania nad aktywnością mózgu u osób zakochanych. Wsparła się na teorii, o której także słyszałam w innym programie naukowym. Podzielono miłość na 3 etapy: Pożądanie, Zakochanie [bądź Romantyczna Miłość] i Przywiązanie. W mózgu za te uczucia odpowiedzialne są różne części. Za pomocą MRI można zbadać ich aktywność.
Za pożądanie seksualne odpowiada podwzgórze, wytwarzające testosteron [dlatego mężczyźni zawsze doświadczają tego uczucia :P]. Gdy jesteśmy zakochani, na MRI rozświetli się obszar brzusznej części nakrywki śródmózgowia. Wytwarza on dopaminę, zwaną hormonem szczęścia. Podobno ten obszar jest najbardziej aktywny w pierwszym roku związku. 
Brzuszna część gałki białej w mózgu odpowiada za przywiązanie. Wytwarza oksytocynę, nazwaną tu hormonem monogamiczności. Wierzy się, że to właśnie dzięki temu hormonowi ludzie czują do siebie przywiązanie. 
Jeśli przyjmiemy, że to prawda to moje wnioski są takie: wszyscy mężczyźni na pewno mają dobrze rozwinięte podwzgórze. W moim przypadku trudno powiedzieć ile u Dimitrisa trwała faza zakochania, ale załóżmy, że ponad rok. A częśc mózgu odpowiedzialną za przywiązanie mój ostatni partner miał chyba uszkodzoną.. A może wcale się nie wykształciła? :P W ogóle chyba ja przyciągam do siebie mężczyzn z zanikiem tej części mózgu, bo jakoś żaden z nich nie miał ochoty się wiązać ^^ Tak, to są właśnie moje wnioski feministyczne wnioski! 

Polecam gorąco tą stornę i ten program [linki podane na początku notki].
Pozdrawiam!

poniedziałek, 31 stycznia 2011

Grr

Szlag mnie jasny trafi za chwilę. Mieszkanie z matką mnie naprawdę dobija! Czepia się wszystkiego. Ta kobieta nie potrafi żyć bez problemów, więc tworzy je jak ich nie ma! Wszystko musi być zrobione tak jak ona chce i wtedy, kiedy ona chce. Kłótnie są oczywiście o jakieś pierdoły. Nie rozumiem tej kobiety, naprawdę. Aż mi się nie chce z nią dyskutować i tracić czasu na takie idiotyzmy.
O co dziś była kłótnia? O zrobienie obiadu na jutro. Powiedziałam, że zrobię, ale nie w tej chwili, tylko potem. A ona na to, że wyjęła już mięso i że się zepsuje. Jasne, przez kilka godzin w lodówce się zepsuje. Pewnie. Niech uważa, bo już zzieleniało -.-  No i wyszła z założenia, że wcale tego nie zrobię, jak zwykle z resztą. Więc pewnie zrobi to sama, a potem powie, że ja nic w domu nie robię. Chryste.. Mam serdecznie dosyć!
Jak siedzę do późna to też jej nie pasuje. Ciągle do mnie wchodzi w nocy jak się obudzi, żeby mi powiedzieć, która jest godzina [tak jakbym nie wiedziała..] i ponarzekać czemu ja jeszcze nie śpię. Co ją to obchodzi?! To moja sprawa! Nie muszę następnego dnia iść do szkoły, prawda? Więc mogę robić z moją nocą co mi się żywnie podoba! Czasami już chowam się z laptopem pod kołdrą, żeby tylko nie zobaczyła światła monitora przez szybki w moich drzwiach - byle tylko uniknąć jej gadania i czepiania się. Ale mam tego dość. Nie będę się ukrywać w moim własnym domu, bo nie robię przecież nic złego! 

niedziela, 30 stycznia 2011

"Cztery żony i mąż"

To reality show w TLC, który właśnie obejrzałam. Opowiada o Kody'm Brownie, który żyje z 3 żonami w związku poligamicznym, i do tego wszystkiego żeni się niebawem z kolejną kobietą. Oglądając ten program naszło mnie wiele różnych myśli i refleksji.

Po pierwsze, związek poligamiczny to dla mnie coś niepojętego, wręcz nie naturalnego. Wiem, że zapewne większość mężczyzn byłaby wniebowzięta. Wiem również, że tamte wszystkie kobiety robią to z własnego wyboru.. Ale czy są naprawdę szczęśliwe? Czy nie przeszkadza im dzielenie się swoim mężczyzną z innymi?
Z 2 odcinków, które widziałam wynika, że też walczą z zazdrością. Tego chyba nie da się przeskoczyć. To naturalny odruch. W związku każdy chce mieć tą drugą osobę tylko dla siebie. Wszystkie 3 żony mówią o sobie jak o przyjaciółkach, ale czy powstrzymuje to je od złośliwości i prób "podkładania świni" rywalkom?
Oczywiście wszystkie 3 żony są nie zupełnie dobrze nastawione do kandydatki na 4 żonę. Boją się, że zburzy to ich poczucie bezpieczeństwa i spokój. 

W tej rodzinie jest aż 16 dzieci! Zastanawiam się jak one to wszystko widzą. Taka rodzina nie jest normalnym wzorcem. Widzą, że tatuś ma kilka kobiet, i nadal żeni się z kolejnymi [nie wiemy, czy na 4 żonach się skończy]. Niektóre dzieci nie wiedzą, co o tym myśleć. Czy to dobrze dla ich rozwoju? Żeby dorastały w takich warunkach? 

Oczywiście w USA poligamia jest nielegalna. Z tego co wyczytałam w internecie pan poligamista obchodzi prawo w sprytny sposób - tylko pierwsze małżeństwo jest legalne, pozostałe 2 [a niedługo i 3] są zawarte na zasadzie umowy. Policja jednak doszukuje się nadal dowodów na nielegalną poligamię, zważywszy na przykład na dzieci spłodzone z każdą z żon. Grozi mu nawet do 20 lat więzienia- po 5 lat za każdą żonę. 

Kody mówi o swojej narzeczonej: "dawno nie byłem zakochany, i wiem, że dla moich żon nie jest to łatwe. Nie chcę ich ranić, ale wiem, że inaczej się nie da". Ale z niego egoista! Żony oczywiście są zazdrosne o to, że Kody spędza z nową dziewczyną czas. Wcale się im nie dziwię. To jak dawać przyzwolenie na zdradę. Wiedzieć, że Twój mąż sypia z inną. No, ale te kobiety same są sobie winne, same się na to zgodziły. Ciekawa jestem ile kamera nie pokazuje. Czy naprawdę te 3 kobiety potrafią bez problemu ze sobą żyć i nie konkurować. Jakoś nie chce mi się w to wierzyć. Z ich wypowiedzi było jasne, że walczą z zazdrością a może nawet zawiścią. Myślę, że to jest jakoś wpisane w naszą kobiecą egzystencję. Może to instynktowna walka o partnera, której nie da się wyprzeć? 
Ja wiem, że bym tak nie mogła. To wbrew naturze! Próbowałam wyobrazić sobie siebie w takim związku, i nie potrafię, widać nie mam aż tak bujnej wyobraźni :P

Bezczynność, bezrobocie i Facebook

Tak sobie myślę, że powinnam urodzić się sową, albo jakimś innym zwierzaczkiem nocnym. Ostatnio moja doba przesunęła się nieznośnie. Zawsze lubiłam siedzieć długo do późnych godzin nocnych, ale teraz to przebiłam samą siebie. Ostatnimi tygodniami nie zasypiam wcześniej niż o 3-4, a czasem i o 5 rano. Wstaję 13-14, przez co mój dzień jest zastraszająco krótki. Ledwo wstaję, a po 2 godzinach już robi się ciemno. Co ta bezczynność i  bezrobocie robią z człowiekiem.. 

Dziś mam dzień totalnej bezczynności. Smutne, ale nawet nie mam się z kim spotkać. Moi najbliżsi przyjaciele są zajęci swoimi sprawami, albo partnerami. Doszłam ostatnio do wniosku, że dawno nie byłam na randce. Szkoda tylko, że nie ma na horyzoncie nikogo, kto by mnie na randkę zaprosił. Powinnam zmienić środowisko, poznać nowych ludzi, ale jakoś nie mam pomysłu. Mam się zapisać na garncarstwo? :/ Praca by pomogła, ale jak na razie w tej sferze bez zmian. Nadal nikt mnie nie zatrudnił. Portale randkowe? Przyznam, że próbowałam, z czystej ciekawości. Po tygodniu zrezygnowałam, kasując konto. To na prawdę jakaś porażka. No i do tego jeśli nie płacisz, to nie możesz nawet wysłać do nikogo wiadomości, a niekiedy nawet zobaczyć zdjęcia. Nie zamierzam za to płacić, o nie. Z resztą jak dotąd to była porażka, a nie nadzieja na znalezienie kogoś dla siebie. Nie, to nie znaczy wcale, że mi przeszła miłość do D, bo nie przeszła. Mi tak łatwo nie przechodzi. Ale trzeba chociaż starać się iść dalej, zapomnieć, albo chociaż nie reagować emocjonalnie na wspomnienia. Nadal nie potrafię wyobrazić sobie nikogo u mojego boku. Staram się to zmienić, ale to nie łatwe. Na ulicy nie będę przecież ludzi zaczepiać... 

Z tej bezczynności obejrzałam sobie film The Social Network. O tym, jak powstał Facebook. Film mi się podobał, bardzo fajna gra aktorska, i przyznam, że historia też ciekawa. Tym bardziej, że od.. no właśnie, nawet nie pamiętam od ilu lat, jestem na Facebooku! Chyba od 4.. a może 5? Nie wiem! :P
To zabawne, bo w sumie ten cały Mark Zuckerberg nie stworzył niczego, czego już by nie było,ale złożył to wszystko w doskonale współgrającą całość. Kurczę, jak tak teraz sobie o tym myślę, to mam wrażenie, że Facebook istniał od zawsze! Jak to było możliwe, że nie było kiedyś FB? Tak się już do niego przyzwyczaiłam! Całe życie towarzyskie się tam toczy! I dzięki niemu mam kontakt ze znajomymi z zagranicy. Ale to samo mogłabym powiedzieć o internecie - też mam wrażenie, że to nie możliwe, że kiedyś go nie miałam! Pamiętam, że jak byłam mała, to posiadanie internetu było czymś nieosiągalnym, nawet komputer mnie tak nie przyciągał. Potem był modem, łączenie się z netem na godziny, bo płaciło się za impuls. No a później stałe łącze. I teraz jak Aster ma przerwę w dostawie netu, to człowiek czuje się jak bez ręki, jak odcięty od świata. Nawet moja mama już tak to odczuwa. Kiedyś krzyczała na mnie, że za dużo siedzę przy komputerze. Odkąd sama ma laptopa, to również potrafi siedzieć do późna, a jak wyłączą nam internet, to chodzi wściekła :P

Jezus, wszystkim moim znajomym się rodzą dzieci! Jakiś wysyp cholerny! Albo ktoś w ciąży, albo rodzi lada moment, albo już urodził. Nie nadążam słać gratulacji na Facebooku, gdy pojawiają się to nowe zdjęcia noworodków albo USG! Nie zrozumcie mnie źle, nie uważam, że to źle, ze się dzieci rodzą! Bardzo dobrze! Ale to jeszcze bardziej przypomina mi, jak bardzo jestem w tyle. To samo tyczy się ślubów! Też mnóstwo znajomych albo już po, albo tuż przed. Ja też myślałam, że mnie to czeka lada moment. Przynajmniej miałam taką perspektywę, że to nastąpi prędzej cz później. No ale się wszystko spieprzyło. Cóż..

Ale się rozpisałam. Chyba na dziś starczy. Z resztą, przeczytają to może ze 2 osoby..

czwartek, 27 stycznia 2011

Umiesz liczyć, licz na siebie...

Własnie rozmawiałam ze znajomą z Grecji. Dimitris był w wojsku z jej mężem, ja znałam to małżeństwo od 2 lat. Od czerwca 2010 mają dziecko. Właśnie dowiedziałam się, że się rozwodzą. Nie znam wielu szczegółów, ale z tego co zdążyła mi napisać w tej krótkiej rozmowie moja koleżanka, jej mąż zdradził ją z ich znajomą, która jest z mężatką. Przyjaźnili się z nią i jej mężem. Jestem w szoku.
Zawsze sądziłam, że są szczęśliwym małżeństwem, mała była ich oczkiem w głowie. Nie sądziłam, że kiedykolwiek coś takiego im się przydarzy. Chyba wiecie co mam na myśli - są takie pary, o których się myśli, że na zawsze będą razem, będą rodziną. A tu taka niemiła niespodzianka. Nie byli idealnym małżeństwem, jasne, że nie, ale jakoś tego się nie spodziewałam.
Wstyd się przyznać, ale przez chwilę zrobiło mi się lepiej w moim cierpieniu. Nie dlatego, że Ruby teraz cierpiała, bo tego nikomu nie życzę, ale może dlatego, że poczułam, że nie jestem w tym moim cierpieniu osamotniona. Chociaż ona ma gorzej - jest mężatką, ma dziecko.. Jej tragedia jest zupełnie czymś innym, przy moim rozstaniu z chłopakiem i z Grecją. Ale jednak jakoś nieco mi ulżyło. Może dlatego, że pomyślałam sobie "może to lepiej, że nie jestem z grekiem? Może D. zrobiłby to samo"? Oczywiście nie chcę uogólniać, że wszyscy grecy są tacy sami, ale z drugiej strony słyszałam już różne opowieści od kolegów D - O zdradach małżeńskich i nie tylko. 
Czy naprawdę wszyscy faceci są tacy sami? Nikomu już nie można zaufać? Nawet posiadając dziecko są gotowi rozbić rodzinę, i to często nie tylko swoją? Nie rozumiem tego świata.. 
Chyba na prawdę najbezpieczniej jest być singlem i ufać tylko samemu sobie...

środa, 26 stycznia 2011

Po Nowym Roku..

Wypadałoby coś napisać po nowym roku.
Otóż z pracy nic nie wyszło. Byłam na 2 rozmowach, ale nikt mnie nie zatrudnił. Nadal wysyłam CV i czekam.
To czekanie umilam sobie rysowaniem. Coraz więcej ćwiczę, i widać efekty.
Założyłam sobie portfolio: http://ava-angel.daportfolio.com
Tak poza tym to nic się nie dzieje. Nadal jest trudno uporać się z tą zaistniałą sytuacją..
Ale próbuję..