poniedziałek, 5 grudnia 2011

L4

No to się rozłożyłam na dobre. Od listopada walczę z przeziębieniem. Na chwilkę udaje mi się je zaleczyć, przez tydzień jakoś dobrze się trzymam, ale jak tylko przychodzi weekend, to jakieś paskudne zarazki mnie rozkładają na łopatki. Tak było i tym razem. Zaczęło się w sobotę bólem gardła, w niedzielę doszedł jeszcze katar, osłabienie i stan podgorączkowy.

Dziś jakoś zwlokłam się z łóżka i pojechałam do pracy. Szef zobaczył mnie w przelocie i zapytał jak się czuję - prawdopodobnie nie wyglądałam na zdrową. Koleżanka z open space też od razu zauważyła, że ledwo zipię. Od niedzieli czuję się osłabiona, i dziś niestety w dalszym ciągu nie mam na nic siły, nawet wstać z krzesła. Postanowiłam pójść w końcu do lekarza. Już tyle razy chodziłam chora do pracy, bo nie chciałam się nad sobą użalać, że mam katarek, to nie mogę pracować. Ale dziś czuję się na tyle fatalnie, że nadszedł czas na  siedzenie w domu. 

Umówić się do lekarza wcale nie jest prosto. Tzn może nie byłoby z tym problemu, gdyby w Medycynie Rodzinnej ktoś łaskawie odbierał telefon. Po 30 min dzwonienia zrezygnowałam i poszłam prywatnie. Swoją drogą to niezły interes. Siedzi sobie taki dziadzio doktor w gabineciku, przyjmuje za ok 80-100zł. Ja pojawiłam się w gabinecie tuż przed zamknięciem [czynny od 9-11], a pół godziny przed końcem przyjęć już były tam 4 osoby. Więc przez 2h przyjmowania na rękę pan dr zarobił pewnie z 1000zł. Żyć nie umierać.
Dostałam zwolnienie do końca tygodnia, więc teraz muszę zabić choróbsko. Piję herbatkę z sokiem malinowym, zażywam czosnek w kapsułkach, witaminę C, Gripex itp. Temperatura spadła, ale nadal czuję się, jakbym dostała czymś w głowę. Uh.

1 komentarz:

Naskrobane pisze...

pewnie u nas w firmie sa porozkłądane leki po kątach i my to wdychamy w trakcie pracy, dlatego w tygodniu sie czujemy dobrze, a w weekend nas cos dopada :>