niedziela, 9 grudnia 2012

Busy Sunday

Dorosły człowiek musi zacząć planować. Planowanie to podstawa. Planować należy dosłownie wszystko. Jestem w tym dobra, pod warunkiem, że nikt nie próbuje planować za mnie. Muszę mieć "czysty umysł", pole do działania, i wtedy wszystko gra. Nie dość, że zrobię co powinnam, to jeszcze często sprawia mi to przyjemność.

Dzisiejszy dzień zapowiadał się bardzo pracowicie i taki właśnie był. Wstałam po 9. Należy dodać, że poszłam spać przed 3, ale to u mnie standard w weekendy. O dziwo nie czułam zmęczenia, i zaczęłam realizować mój plan.
Zawsze wolę zrobić najmniej przyjemne rzeczy na początku, żeby mieć z głowy. Do takich dzisiaj należały zakupy. No oczywiście z dwóch powodów była to czynność nieprzyjemna - po pierwsze, że trzeba te kilogramy przytachać własnymi siłami, a po drugie - mróz. Pogoda nie była na szczęście zła, poza zimnem. Zakupy załatwiłam w dwóch kursach. Najpierw Biedronka i spożywcze niezbędne rzeczy, a potem Carrefour Express, który otworzyli nieopodal - tam chodzę po wodę i inne napoje. Cena taka jak w Biedronce, ale bliżej domu, więc można więcej przynieść. Grunt to dobry plan! A, i zapomniałam dodać, że przed wyjściem nastawiłam pranie!
Po zakupach przyszedł czas na sprzątanie ogólnopojęte. W tym tygodniu moja kolej sprzątania "powierzchni wspólnych". Zaczęłam od łazienki. Muzyka na uszach pomaga, jakoś szybciej idzie. Potem odgruzowywanie mojego pokoju po całym tygodniu. Po pracy nie mam siły na gruntowne sprzątanie, a i tak kurze zawsze ścieram w piątek albo weekend. Pokój przejaśniał, aż miło w nim posiedzieć :) Na koniec odkurzanie. To też część planu, bo oprócz swojego dywanu trzeba było odkurzyć przedpokój, łazienkę i kuchnię, aby przygotować powierzchnię pod... mopping [podoba mi się to określenie, właśnie wpadło mi do głowy :P]. Powiesiłam pranie.
Skończyłam wszystko około 16:00, więc przyszła pora na zajęcie się sobą. Mycie włosów, manicure - na pedicure nie starczyło mi sił. Ok 17:00 mogłam poddać się rozrywkom - czytanie i oglądanie 3 sezonu "Lie to me" [polecam, swoją drogą :)].

Dzień pracowity, a ile satysfakcji? Gdy sięgnę pamięcią do czasów, kiedy mieszkałam z mamą, nie przypominam sobie, żeby z taką ochotą robiła to wszystko. Zapewne dzieje się tak z kilku powodów. Nie mam tego przeświadczenia, że jak ja się za to nie zabiorę, to w końcu zrobi to mama. Tego mnie niestety nauczyła. Próby wprowadzenia "grafiku" spełzły na niczym. Mama nie mogła zrozumieć, że ja potrzebuję planu, schematu działania. Poza tym teraz robię wszystko dla siebie. Kupuje tylko dla siebie, za swoje pieniądze, sprzątam, żeby mi było dobrze, a nie "bo mama kazała". 
Taka niezależność to właśnie to, na co czekałam tyle lat. Czuję się szczęśliwa. No, może nie w pełni, ale niewiele brakuje ;)

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Święta Święta

 Tegoroczne święta zapowiadają się bardzo obiecująco. Od 18 grudnia będę miała gościa. W listopadzie wpadłam na pomysł, że skoro planowany [kolejny już] przyjazd Loukasa do Polski nie wypalił, głównie przez moje zawirowania ze zmianą pracy, to czemu nie spędzić razem Sylwestra? Spojrzałam w kalendarz i doszłam do wniosku, że Sylwester Sylwestrem, ale jak już ma przyjechać, to na dłużej, więc zahaczy o święta. Pierwszy plan był taki, żeby przyjechał 20-21 grudnia. Ale oczywiście ociągał się z biletami i na ten termin nie było już nic w rozsądnej cenie. Ale na dobre nam to wyszło, bo będzie od 18 grudnia do 3 stycznia. Lot ekstremalny, przez Kijów, ale z 23 godzinnym oczekiwaniem na lot do Warszawy. Ale lepsze to niż nic, albo niż tłuc się do Krakowa 24 godziny a potem jeszcze ponad 3h pociągiem. Niestety najprawdopodobniej nie dostanę urlopu [mam aż 2 dni na ten rok], chyba, że znajdę zastępstwo. Ale jakoś sobie poradzimy. Na szczęście jest sporo wolnego, w Wigilię pracuję do 13. No i Sylwester zapowiada się ciekawie. Jeszcze nie wiem ile będzie osób, ale już zaczynam planowanie. Parapetówka mi nie wyszła, jakoś się rozmyło po kościach. Nie byłam w nastroju do imprez, ale Sylwester to co innego.
To pierwsze święta, odkąd mieszkam bez rodziców, na własny rachunek. To też sprawia, że będą wyjątkowe. Już nie mogę się doczekać! 16 dni! :)

poniedziałek, 19 listopada 2012

Dorosłość

Nigdy nie sądziłam, że prace domowe będą sprawiać mi przyjemność. A jednak. Co takiego się stało? Mieszkam sama, tzn bez mamy. Taka samodzielność nie dość, że zmusza do zajęcia się sprawami domowymi, bo przecież nikt tego za nas nie zrobi, to jeszcze sprawia jakąś satysfakcję. 
Jako zodiakalna panna nie toleruję chaosu. Wszystko musi być po mojemu, poukładane i zaplanowane. Mieszkając z mamą, która, wiadomo, ma swoje przyzwyczajenia, które często narzuca innym, nie byłam w stanie dojść z nią do consensusu. Jej "widzisz, że jest brudno, posprzątaj" do mnie nie przemawia. Nie mam teraz co prawda grafiku, ale powierzchnie wspólne jak kuchnia czy łazienka sprzątamy z moją współlokatorką na zmianę. Każda z nas wie kiedy jej kolej. Tak przyziemne rzeczy jak robienie prania czy gotowanie na prawdę sprawiają mi przyjemność. Może dlatego, że piorę swoje brudy i gotuję dla siebie. Sama decyduję co kiedy zrobię, kupię albo ugotuję.
Życie na własny rachunek jest na prawdę tym, na co czekałam od dawna. Mama ostrzegała mnie, że jeszcze zatęsknię za mieszkaniem z nią. Jakoś nie tęsknię, a minęły już 4 miesiące, odkąd się wyprowadziła. Nie chciała mi wierzyć, że będę sprzątać i gotować. Prawda jest taka, że właśnie teraz częściej chce mi się robić rzeczy, za które nigdy bym się nie zabrała mieszkając z nią. Na przykład sprzątanie w szafach w przedpokoju, wywalanie starych ubrań, w których nie chodzę. To się chyba po prostu nazywa dorosłość. Mieszkanie z rodzicami przyzwyczaiło nas do tego, że ciągle nas we wszystkim wyręczają. Teraz wiem, że jak ja nie zrobię zakupów albo nie ugotuję obiadu, to nikt za mnie tego nie zrobi. Kiedyś "najpierw obowiązek, potem przyjemność" nie zawsze zdawało egzamin. Teraz wolę najpierw zrobić, co muszę, bo wiem, że potem mi się nie będzie chciało. Jednym słowem dorosłość i samodzielność mi służy :)

czwartek, 8 listopada 2012

Pecha ciąg dalszy...

Po tym, jak w poniedziałek zostałam oblana od stóp do głów przez przejeżdżający samochód, myślałam, że dawkę pecha na ten miesiąc już wykorzystałam.
Okazuje się, że nie wyczerpałam limitu pecha nawet na ten tydzień.
Wczoraj rano, szykując się do pracy zahaczyłam małym palcem prawej nogi o framugę. Gdy wychodziłam z domu nadal bolało, ale nie aż tak, żebym nie mogła chodzić. 
W pracy się zaczęło. Palec mi spuchł. W pantoflach nie byłam w stanie chodzić, bo za bardzo ściskały palce. W kozakach pod koniec dnia też już nie mogłam wytrzymać, więc chodziłam w biurze na bosaka. Pokuśtykałam do Rossmanna, na szczęście jest blisko, i kupiłam żelowy plaster chłodzący. Pomógł trochę.
Powrót do domu zajął mi prawie godzinę. Musiałam dokuśtykać się nie lada kawałek do przystanku przy Dw. Centralnym. No ale dałam radę.
W domu okłady z altacetu. Na noc żelowy plaster. Dziś rano stwierdziłam, że opuchlizna zeszła. Znalazłam nieco szersze buty i nakleiłam kolejny żelowy opatrunek. Na początku bolało przy chodzeniu, ale palec szybko się przystosował i gdy nim nie ruszam, nie boli. 

Ja to jestem zdolna...

poniedziałek, 5 listopada 2012

Chlust!

Pada, więc biorę parasol. Proste. Idę na przystanek, ciesząc się w miarę ciepłym, choć mokrym, listopadowym dniem. Moja radość nie trwała długo. Stoję na przejściu dla pieszych, czekam na zielone światło. Śmignął samochód. Nie zdążyłam osłonić się parasolem.
Na twarzy poczułam chlust zimnej wody. Oczami wyobraźni widziałam już swój makijaż spływający mi po twarzy. Na szczęście pozostał na miejscu, mimo, że nie wodoodporny. Z mojej fryzury, która trzymała się dzielnie od soboty, od momentu wyjścia od fryzjera, niewiele zostało. Mokre strąki.. Wiedziałam, jak będę wyglądać jak wyschną - jak pudel. Moje mokre włosy pozostawione samym sobie, a nie wysuszone na szczotkę, falują się zupełnie nie w tą stronę, w którą powinny.. 
Jasny płaszcz mokry, podobnie jeansy. Cholera jasna!

Nie ma to jak zacząć w ten sposób dzień. No, można przypuszczać, że nic gorszego mnie już nie spotka.. 
Oby.

piątek, 2 listopada 2012

Pierwsze wrażenia

Za mną tydzień w nowej pracy. Nadal przyzwyczajam się do tego, co nowe, a nowości jest sporo, od biura po obowiązki. Jeszcze mam mieszane uczucia - nie umiem powiedzieć, czy mi się podoba czy nie, bo jeszcze nie w pełni czuję się pracownikiem nowej firmy. Przede wszystkim dlatego, że nawet nie mam swojego konta mailowego, pracuję na loginie byłej asystentki. Brak konta mailowego skutkuje niemożnością skanowania, drukowania, logowania do systemów itp więc jeszcze sporo rzeczy nie wiem, a ja nie lubię nie wiedzieć! Jak na razie nie budzę się z radością, że idę do pracy, ale jak już dojadę do biura, to mi się podoba. Dzień upływa mi szybko, nawet, gdy jest spokojnie. Ludzie w moim pionie są mili i pomocni. Ogrom organizacji może przerażać - w samym moim budynku jest 30 pięter, a ponad to jest jeszcze kilka lokalizacji poza Warszawą. Na szczęście poprzednia organizacja nauczyła mnie jak pracować w dużej korporacji. Asystenckie obowiązki mam w małym palcu, a te się nie zmieniły wraz ze zmianą firmy. Przez kilka dni była ze mną dziewczyna, która pomagała mi we wszystkim, ale akurat dzisiaj była na urlopie. Miałam tylko zaakceptować delegację w systemie, ale przecież nie mogło być tak prosto. Na szczęście poradziłam sobie i doprowadziłam sprawę do końca. Cieszy mnie, że moje doświadczenie zdobyte w Tevie owocuje tym, że umiem sobie poradzić w trudnych sytuacjach. 
Powoli zaczyna mi się układać. Może nie wszystko, ale przynajmniej pracą nie muszę się martwić.

piątek, 26 października 2012

New Chapter

Dziś zakończyłam pewien rozdział w moim życiu. Dziwnie było jechać do pracy wiedząc, że to po raz ostatni. W biurze głównie dokańczałam różne drobne sprawy, przekazywałam dokumenty, klucze, pieczątki i obowiązki. Gdy zbliżała się "godzina zero" przyszedł czas na pożegnania. Wiele osób mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło. Nawet dostałam jeden prezent z dedykacją, mało się nie wzruszyłam. Nie sądziłam, że będzie mi tak dziwnie opuszczać biuro. Towarzyszyła mi cały czas świadomość, że pewnie nigdy nie zobaczę tych ludzi. Oczywiście, z tymi najbliższymi mi osobami zamierzam utrzymywać kontakt. 
Przepracowałam w Tevie rok i osiem miesięcy, a w Plivie prawie 3 lata. Przez ten czas łatwo przywiązać się do ludzi i do nich przyzwyczaić. Gdy przeszłam próg biura, zakręciła mi się łezka w oku. 

Pojechałam do Agencji, która będzie mnie zatrudniać, podpisać umowę i na szkolenie BHP. Na szczęście agencja mieści się niedaleko Galerii Mokotów, więcnie miałam daleko. 
Padnięta i emocjonalnie wykończona tymi wszystkimi pożegnaniami, dostałam do czytania masę nudnych dokumentów. Dowiedziałam się na przykład, że szafa może mi spaść na głowę, mogę spaść ze schodów, albo, że nie powinnam gasić płonącego komputera wodą, tylko gaśnicą. Ileż to niebezpieczeństw czycha na Asystentkę w biurze! Na każdym kroku! Powiedziałabym nawet, że to zawód ryzykowny, po przeczytaniu tych materiałów. Potem przyszedł czas na regulaminy. Doszłam do wniosku, że takie szkolenie jest kompletnie bez sensu! Przeczytałam mnóstwo paragrafów i punktów, i nadal nic z tego nie rozumiem. Po pierwsze, za dużo informacji na raz, a po drugie napisane takim językiem, że trudno to zrozumieć. Co z tego, że się z tym zapoznałam, jak i tak nie zrozumiałam połowy, a o zapamiętaniu nie wspomnę. I tak będę musiała zapewne zajrzeć do tego w pracy, więc szkoda mi tej 1,5h. Jestem totalnie wykończona i chyba zaraz pójdę spać, bo nawet nie jestem w stanie nic obejrzeć. Dobranoc.

środa, 24 października 2012

Dostałam pracę!

Po niecałych 2 miesiącach poszukiwań, udało się! Dostałam pracę! W obecnej firmie miałam być do końca października i ewentualnie na zastępstwo na 3 tygodnie. A tu udało się bez robienia przerwy. Zaczynam w poniedziałek. Chcieli nawet, bym przyszła już od dzisiaj, ale niestety nie mogę odejść tak z dnia na dzień.  Muszę przekazać obowiązki, pozamykać pewne sprawy. 
Zaczyna się układać. Przynajmniej jeśli chodzi o sprawy finansowe.
Teraz jeszcze tylko sprawy sercowe i będzie już pełnia szczęścia...

wtorek, 16 października 2012

Poranek

Jak rano najskuteczniej się obudzić? Wystarczy wsiąść do autobusu, w którym jedzie śmierdzący lump, bądź lumpiara.. Od razu człowiekowi odechciewa się spać, nawet jeśli spał niecałe 3 godziny.
Pogoda typowo jesienna. Nieba nie widać zza szarych chmur. Ale nie jest zimno. Jest przyjemnie rześko.
Dzisiejszy dzień zapowiada się monotonnie. Chciałabym, żeby już się skończył. Trzeba obrać inną drogę do domu, bo dziś znów będzie potworny korek, taki jak w piątek, a wszystko z powodu meczu na Narodowym.

Miłego dnia!

czwartek, 11 października 2012

Jesień

Lubię jesień. Dla mnie każda pora roku ma swój urok. Mieszkając w Atenach miałam wrażenie, że występują tam jedynie 2 pory roku - wiosna [zima + jesień] i lato [wiosna + lato]. 
Pogoda w ostatnich dniach była bardzo przyjemna - lekkie ochłodzenie i słoneczko. Uwielbiam taką "Złotą Polską Jesień". Nie za ciepło, nie za zimno. Dziś niestety przywiało ciemne chmury i widziałam już przelotny deszcz, ale i to da się lubić. W każdym okresie i w każdej pogodzie umiem dostrzec coś dobrego.
Oczywiście przy pogodzie takiej jak dziś najchętniej wskoczyłabym do łóżka z kubkiem ciepłego kakao lub herbaty i książką, a tu trzeba w pracy siedzieć. 

Właśnie - praca. Nadal szukam. Na szczęście na obecnym stanowisku jestem do końca października, a potem idę na 3 tyg zastępstwo za koleżankę z innego działu. Także do końca listopada mam pracę. Jedna oferta pracy bardzo mi się podobała, ale niestety ja chyba nie spodobałam się owej "ofercie pracy". No cóż, trudno. Ręce mi trochę opadają, ale nie można się poddawać. Nienawidzę chodzić na rozmowy. W większości przypadków pytania są tendencyjne i głupie - na przykład:
"Dlaczego chciałaby Pani u nas pracować?" 
Odp. szczera: Bo szukam pracy, państwo szukają pracownika, a ja muszę z czegoś opłacić rachunki?!
Odp. wyuczona: Szukam pracy w dużej firmie, dającej mi możliwości rozwoju i stabilności zatrudnienia blablabla - i dalej słodzimy.
Boże drogi, jakie to wszystko bez sensu. Trafiają mi się czasami rozmowy rekrutacyjne, które na prawdę są szczerymi rozmowami na temat stanowiska i CV. Ale to jest niestety rzadkość. Zamiast być sobą, trzeba się wyuczyć pytań padających na rozmowach z prawidłowymi odpowiedziami. Ugh.
No ale takie jest życie i trzeba przez to przebrnąć!

wtorek, 2 października 2012

Overthinking


Wprowadzenie:
Bardzo ciekawy artykuł, na który przypadkiem natknęłam się w internecie. Cała ja... 

Overthiking

If you’re someone who spends a lot of time “in your own head” mulling over things ad nauseam, you may think you’re alone.  You’re not… Not by a long shot!
Overthinking is a natural part of life for many of us, even when we’re not aware we’re doing it.  Research has shownthat overthinking is prevalent in young and middle aged adults, with 73% of 25-35 year-olds identified as overthinkers.  More women (57%) find themselves overthinking than men (43%), which is a significant difference.  This means the majority of women are overthinkers, and the majority of overthinkers are women
I’m not a woman, but I am an overthinker.  So I guess I’m in the minority… a vocal minority ;)   If you find yourself spending an unreasonable amount of time thinking through something, twisting it around in your head until you’ve seen it from every angle and possibility, chances are you too are an overthinker.
There are very few benefits to being an overthinker.  Being logical (and therefore unemotional) about taking action has a lot of merit and can have positive results, but there’s a difference between thinking about something just enough – and thinking about something to the point of analysis paralysis.  The short of it is,you don’t want to be an overthinker!
Overthinking can occur as a consequence of a decision that needs to be made, big or small, and is typically exacerbated in stressful situations.  It’s not limited to decision making however, as it can also rear it’s ugly head whenever something has the ability to cause any level of anxiety or worry.  It’s the proverbial thing that “keeps you up at night” and stems from an actual or perceived lack of control over some aspect of life.  With a lack of control comes a feeling of helplessness. Overthinking is frequently the direct result.  The worst overthinkers actually spend time overthinking seemingly meaningless things to the point that they’vespent more time thinking about the thing than the time it would have taken to address it completely.  What a waste of time and energy!
There have been a number of studies over the past 20 years that challenge the view that overthinking equates to better decisions and therefore improved happiness and success.  Specifically these studies have found thatoverthinkers are more prone to sustained sadness and negative thinking.  And though it may seem that thinking through problems to the extreme would result in better decisions, overthinking has actually been shown to impair problem solving and rational thought, and interfere with initiative and motivation.
What’s worse is that people aren’t clued in to the dangers of overthinking.  Most people feel they’re making progress while cogitating endlessly, but in fact they’re permeating negative thoughts and fostering a pessimistic view of the situation.  As we know, “we are what we think”, and for those stuck in the cycle of overthinking, they’re reinforcing this adverse thought process and letting it trickle into other areas of thought.
If you got this far, chances are you’ve identified yourself as an overthinker. Which means right now you’re probably wondering what the heck you can do about it?  If you were to stop reading right now, you’d probably go off thinking that you have a problem – and then spend the rest of the week wondering how this affects your thinking, what you could do to “fix it”.  And again, you’d be overthinking it! 
Overthinking isn’t something you’re born doing, it’s a learned habit you form over time, probably as a defense mechanism to the possibility of failure.  So before going any further, let’s see what we can do about it.
If you find yourself overthinking, you need to change the channel in your mind immediately.  Simple, right?  It mostly is.  The caveat here is that while the solution is simple, putting it into action takes ongoing practice.  But just like most things, the more you do this, the better you’ll get at it next time and the time after that.  Here are some ways you can change your current thought process:
  1. Avoid situations and people that can lead to overthinking.  You can do this based on history – you can probably determine which situations are going to keep you up at night unnecessarily.  Or do this based on how something makes you feel prior to participating.  This takes some self-awareness, but it isn’t unlike what an alcoholic has to do in order to stay sober.  They avoid the people, places, and things that put them into that mental state.
  2. Talk to yourself.  Rather, don’t talk to yourself in the way you’ve been talking to yourself; “level up” your self-talk.  When you have something on your mind and you can’t shake it, stay aware of your thought process… You may find it surprising how often the topic pops up.  You may also be surprised to find that overthinking is more likely to occur with negative thoughts, which means you’re fixating on thewrong things to help you overcome the situation.  Every time you find yourself overthinking something, especially when it’s negative, think instead, “This isn’t helping.  What would help is…” and replace it with a positive affirmation.  Do this each and every time.
  3. Commit to a project that maps to your goals.  Find a happy person and chances are you’ll find at least one active project that aligns with their core values.  If you’re able to focus your energy on something that matters to you instead of on the repetitive monotony of unhelpfulness, you may find yourself thinking less and less about the thing you want to avoid.
  4. Distract yourself.  Get out, do something, and get your mind off of the thing you can’t stop thinking about.  It’s possible to do this… you just have to be willing to give it a shot, which is probably the trickiest part (convincing yourself to do it).  The best way I’ve found to distract myself is to exercise – for whatever reason it’s hard for me to overthink when I’m sweating – but spending time with your family, going on a drive, or just sitting still and breathing work as well.  The best distractions are ones in which you can find the flow state.  Find your favorite distraction and do it!
  5. Enforce a time limit to your thinking and document your thoughts.  If you’re going to overthink, just commit to it for a short amount of time.  Give yourself permission to overthink, but only for 15 minutes.  Set a timer, grab a pen and paper, and for the entire 15 minutes, write down everything that comes to your mind.  Don’t stop to correct yourself (pretend there’s no eraser or backspace key), it doesn’t matter what you’re writing.  You’re just letting yourself get it all out.  When the 15 minutes are up, crumple up the paper and throw it out (or safely burn it) and move onto something else.  Something fun.
  6. Turn overthinking into a next action in a project plan.  One big reason for overthinking is not knowing what comes next in order to make forward progress.  When you consider that overthinking is usually endless unstructured thinking on something, the key is to turn that energy into structuredthinking.  Determining what the next possible action is you could take in order to push the boulder another inch up the mountain could free you from thinking about everything else at once.  Crystallize your thoughts into a list of next actions and take the first step.  Add the next to your calendar or to-do list, and know that you’re making progress.
  7. Realize that being perfect isn’t possible.  Striving for perfection is a recipe for disaster, and the sooner you give up those perfectionist tendencies, the sooner you’ll move past the thing that’s occupying all your thoughts.  Perfectionism is highly overrated, and this post lists the 11 reasons why!
  8. Work through the 5 keys to overcome fear.  The most important one for overthinkers is to stop projecting the worst of what could happen.  Ask yourself what’s the absolute worst that could possibly happen – and then be OK with that outcome, coming up with appropriate responses if necessary.  This is an amazingly freeing step as almost immediately, a light bulb in your head goes off.  If the worst case scenario isn’t actually that bad, and if you know how you’d deal with it if it came to that, anxiety about that thing may disappear completely.
  9. Think about the big picture.  This is the one that has worked the best for me over the past few years.  It takes a little experience (i.e. the know-how to realize that it will indeed pass) but if you ask yourself, “Will this matter in a month/6 months/1 year?” and the answer is “No” or “Not really”, then what’s the point in thinking it to death?  If you do, in fact, determine that it will matter in a year, you can use this opportunity to leverage post-traumatic growth.  How has this experience changed you?  What have you learned from it, or how will you approach it differently next time?
Overthinking is a real detriment to focus and must be stamped out.  Forming positive habits and reinforcing them over time will make a big difference in your propensity to overthink, and these steps are some ways in which you can start to do that.  Let me know how it works!

piątek, 14 września 2012

Katecheza a lekcja religii

Wszystko się we mnie burzy. Właśnie w telewizji usłyszałam wywiad z filozofem, który nauczał w szkole religii. Nauczał - bo już nie naucza. Dlaczego? Bo Kościół się temu sprzeciwia. 
Od dawna rodził się we mnie bunt do Kościoła. Nie do wiary, do kościoła.
Ile ja bym dała za to, żeby w szkole dano mi wybór. Żeby religia była przedstawieniem różnych poglądów, w oparciu o filozofię, i pozwoliła podjąć mi własną decyzję w co chcę wierzyć.
Niestety, w naszym kraju już od szkoły podstawowej jesteśmy zmuszani, by być katolikami. Mało tego, każda szkoła dostaje katechetę. Pan filozof po 7 latach pracy został zwolniony ze szkoły, bo biskup [BISKUP!] nie wyraził zgody na tego typu lekcje, argumentując swoją decyzję brakiem kwalifikacji. Pomijam fakt, że nauczyciel skończył Wyższą Szkołę Filozoficzno-Pedagogiczną....
Nienawidzę, jak się mi coś narzuca. Szlag mnie trafia. Pamiętam, że w podstawówce religia polegaąl na tym,ze klasa zadawała księdzu lub siostrze jakieś podchwytliwe, trudne pytania, zeby wyprowadzić go/ją z równowagi. W liceum w ogóle na religię nie chodziłam. To był mój wybór. Ale nie zaszkodziłoby mi, gdybym mogła zamiast katechezy chodzić na religię z filozofią. Przykre, że Kościół jest tak zacofany. 
Rozumiem, że Polska jest krajem katolickim, ale czy to jest powód, żeby w szkołach z góry zakładać, że wszystkie dzieci są katolikami i będą iść do pierwszej komunii? NIE. Takie zajęcia powinny odbywać się w szkółkach parafialnych, a szkoła powinna dawać nam możliwośći, dawać wiedzę i wybór.
Pan filozof mądrze powieidział - on nie jest katechetą, tylko nauczycielem. Nie uczy dzieci wiary, tylko daje im wiedzę. Dobrze, że są tacy ludzie w naszym kraju, tylko szkoda, że Kościół wsadza wszędzie swój nochal.

Jeśli kogoś obraziłam, nie było to moim zamiarem. Temat religii zawsze był delikatny. Żeby była jasność - nie atakuję Boga, religii i wiary - atakuje Kościół katolicki, który mnie po prostu denerwuje [to delikatne słowo...].

Dziękuję za uwagę.

czwartek, 13 września 2012

Urlop

Z powodu sezonu ogórkowego w pracy i nieobecności szefa postanowiłam wziąć 10 dni urlopu. I tak mi go zabiorą, jak mnie będą zwalniać, to przynajmniej wykorzystam ten czas jakoś bardziej efektywnie, niż siedzenie 8 godzin i gapienie się w monitor. Mogłoby się wydawać, że człowiek na urlopie ma mnóstwo czasu. Teoretycznie tak, ale wykorzystuje go na czynności, na które normalnie nie ma czasu. Ja na przykład oddałam w końcu moje jesienno-zimowe buty do szewca. Nigdy nie miałam na to czasu, bo gdy dojeżdżałam do domu, szewc właśnie się zamykał. Oddałam również spódnicę do skrócenia. Gotowałam.
O, i robiłam przetwory! Tak, ja robiłam przetwory! Moja współlokatorka dostała chyba z 25kg jabłek. Także krojenie, doprawianie, duszenie i pasteryzowanie. Część poszła na kilka szarlotek. Zawsze chciałam robić przetwory ;) Szkoda tylko, że dostałyśmy tylko jabłka, a nie na przykład śliwki czy wiśnie. Jeszcze mamy jedną reklamówkę do przerobienia, ale brakuje nam słoików i miejsca w zamrażalniku, bo część zamroziłam. 

Urlop był mi potrzebny. Mimo, że nigdzie nie wyjechałam, nie nie licząc 3 dni w Toruniu, nawet siedzenie w domu jest lepsze niż w pracy. Poza tym mam w końcu czas na odnowienie mojego życia towarzyskiego. To smutne, że człowiek 2/3 dnia spędza w pracy i nie ma potem na nic czasu albo siły. Po powrocie do domu trzeba coś ugotować, uprać, posprzątać - i zaraz zastaje nas wieczór. 
Idzie jesień, nawet się cieszę. Miałam dość tych upałów. Poza tym nie mogę się już doczekać, kiedy założę moje cudowne kozaki, które kupiłam kilka dni temu ;) Jednak zakupy zawsze poprawiają kobiecie humor.

W międzyczasie stuknęło mi 27 lat. Trzydziestka coraz bliżej.. 
Szukanie pracy idzie mi jakoś opornie, ale wysyłam CV i czekam. Zobaczymy...

wtorek, 28 sierpnia 2012

Muzyka

Czy ludzie w środkach komunikacji publicznej nie mogą słuchać muzyki nieco ciszej?
Nie jestem starą zrzędą, ale może nie mam ochoty witać poranka przy dźwiękach jakiegoś taniego hip hopu, jeszcze na dodatek gdy próbuję czytać! Dziś miałam do czynienia z kakofonią dźwięków, bo muzyki głośniej niż się powinno słuchały 2 lub 3 osoby w tym samym czasie! I to różnych gatunków...
Żeby tak głośno słuchać na słuchawkach "pchełkach", to chyba trzeba mieć chore uszy, naprawdę... 

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Bóg XXI wieku: Elektryczność

Dziś na TVN Meteo natrafiłam na artykuł o Burzach Słonecznych, które według naukowców mogą nawiedzić Stany Zjednoczone w 2013 roku.

Słoneczna super burza, do której może dojść już w najbliższych latach, wyśle w kierunku Ziemi gigantyczny obłok geomagnetycznych cząsteczek, mogących zniszczyć 300 lub więcej z 2100 transformatorów o wysokim napięciu. A to może doprowadzić do upadku całego systemu energetycznego kraju.
Na 2013 r. przypada maksimum aktywności słonecznej. Według ekspertów nie zwiększa to prawdopodobieństwa wystąpienia gigantycznej eksplozji na Słońcu, ale faktem jest, że koronalne wyrzuty masy naładowanych cząstek w kierunku Ziemi będą częstsze. Według raportu NAS szansa na mega burzę wynosi 6-7% Jeśli do niej dojdzie, skutki mogą być opłakane, porównywalne z uderzeniem w Ziemię meteorytu.
NAS twierdzi, że 365 transformatorów w USA może zostać trwale uszkodzonych i wymagać zastąpienia innymi, a to potrwałoby przynajmniej rok. Tylko w pierwszym roku po burzy słonecznej koszt naprawy może sięgnąć nawet 2 biliony dolarów, donosi Akademia. 
Na zniszczenia narażona jest 1/3 kraju, głównie wschód, w tym takie miasta jak Nowy Jork i Waszyngton DC*.
Przerażające jest to, jak bardzo dzisiejsza cywilizacja uzależniona jest od prądu. W Grecji spotkałam się z kontrowersyjna teorią na temat Bogów i ludzi. Głosiła ona, że Bogowie wcale nie byli istotami nadprzyrodzonymi, tylko ludźmi o niezwykłych zdolnościach. Jedna z teorii owej "mitologii" mówiła, że ludzie zostali przez "Bogów" zniewoleni przez złą energię, która tak na prawdę była energią elektryczną. Dobrodziejstwo, jakim jest prąd stał się również zgubą ludzkości. Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, nie da się zaprzeczyć, że teoria ta jest niestety prawdziwa i logiczna. Nasze uzależnienie od prądu jest zgubne. Nie raz na pewno przeżyliście odcięcie prądu z powodu burzy lub napraw sieci energetycznej. Pół biedy, jeśli działo się to w ciągu dnia, ale gorzej, gdy zdarzało się po zmroku. Nie można czytać, siedzieć przy komputerze, oglądać telewizji, czy korzystać z internetu. Pozostają nam świece. Często nawet nie można nic ugotować, lub zrobić sobie herbaty, jeśli nie używamy kuchenek gazowych. Teraz wyobraźcie sobie co by było, gdyby prądu nie było przez tydzień? Miesiąc? ROK!?
Pomijając utrudnienia, jakie niosłoby to dla zwykłego szarego obywatela, trzeba także pomyśleć globalnie. 
Brak krajowego systemu elektro-energetycznego może być katastrofalny. W najgorszym scenariuszu handel niemal natychmiast przestanie istnieć. Woda i paliwa, które zależą od elektrycznych pomp, przestaną płynąć w większości miast w ciągu kilku godzin, nowoczesne środki komunikacji skończą się natychmiast i zmechanizowany transport będzie opóźniony*.

Czy w społeczeństwie XXI wieku obudziłyby się pierwotne mechanizmy przetrwania, czy może zostały już całkowicie przytłumione przez nowoczesną technologię, która coraz częściej wyręcza nas w najprostszych czynnościach? Dzisiaj właśnie naszła mnie taka refleksja. Sama widzę, jak bardzo zależna jestem od prądu, nie mówiąc już o tym, jak bardzo polega na nim gospodarka, transport - i każda dziedzina naszego życia. 

Ostatnia tak potężna burza magnetyczna na Słońcu miała miejsce w latach 1859 i 1921. Żadna nie była katastrofalna, głównie dlatego, że społeczeństwo nie było tak uzależniony od energii elektrycznej jest teraz. Amerykańska Służba Geologiczna USGS przewiduje, że burza magnetyczna podobna do tej w 1859 r. może pojawić się na przestrzeni kolejnych 10 lat. Prawdopodobieństwo jej wystąpienia szacuje na 6-7 proc.
- Uważam, że może się to zdarzyć nawet w przyszłym tygodniu. Po prostu nie wiadomo, kiedy to nastąpi. Słońce rozpoczęło swoją znaczącą aktywność w zeszłym miesiącu, na szczęście cząstki nie był ukierunkowane w stronę Ziemi - mówi ekspert NOAA.*
Człowiek powinien poważnie zastanowić się nad alternatywą, lub nauczyć się chronić naszego "Boga", którym stała się energia elektryczna. Bez niej nie umielibyśmy przetrwać, a jeśli by nam się to udało, cały świat jaki znamy, uległby diametralnej zmianie.

środa, 1 sierpnia 2012

Waste of time

Nic-nie-robienie potrafi być męczące. Odliczam godziny do wyjścia z pracy. Nic nie denerwuje mnie bardziej, niż bezproduktywne siedzenie w firmie. Dochodzi 16, a ja spokojnie mogłabym już iść do domu. Ale nie! Muszę siedzieć 8h nawet, jeśli się nic nie dzieje. Płacą mi za siedzenie przy biurku, to siedzę. A w tym czasie mogłabym dotrzeć do domu, zjeść obiad i wcześniej, niż o 19, pojechać do Leroy Merlin po ostatnie rzeczy do mieszkania...
Pół życia tracimy albo w szkole albo w pracy. Kto to wymyślił?!

poniedziałek, 30 lipca 2012

Przeprowadzka

To był bardzo męczący weekend, ale było warto! W sobotę po 9.00, gdy termometry wskazywały już 27 stopni w cieniu, przyjechała firma przeprowadzkowa. Przywieźli meble z mieszkania mamy, i zabrali te, które stały u mnie w mieszkaniu. Moja współlokatorka planowała wprowadzić się w niedzielę, ale dobrze się stało, że udało się wszystko przewieźć w sobotę. Upał nie ułatwiał nam meblowania pokoju ani rozpakowywania, ale nawet to nam nie przeszkodziło. Całą niedzielę poświęciłyśmy urządzaniu kuchni. Wywaliłyśmy wszystko z szafek, posegregowałyśmy. Co było do wyrzucenia, wylądowało w śmieciach, a co zostało, trzeba było poukładać na nowo. Grunt to dobra organizacja! W kuchni przejaśniało, a mimo nowych naczyń czy garnków przywiezionych przez Loum, nadal mamy mnóstwo miejsca w szafkach! Kącik kawowy prawie jest - przydałby się nowy ekspres co prawda, i musimy zamówić smakowe syropy, ale to już detale. Herbatka jest tak jak zawsze chciałam - w pobliżu czajnika. Jestem zachwycona naszą "nową" kuchnią! Mam też 2 nowe nabytki - młynek do kawy, i moja nowa miłość, mianowicie garnek do gotowania ryżu! Cudo! Wsypujesz ryż, wlewasz wodę, wciskasz guzik, i gotowe. Garnek się sam wyłącza, a ryż jest idealny. Robienie sushi będzie banałem! Ach, już widzę te imprezy :)
Pokój, w którym mieszkała mama jest odmalowany na kolor kawy z mlekiem, a jedna ściana jest czekoladowa. Przy czekoladowej ścianie jest skrzynia, która pełni funkcję stołu i 2 fotele. Idealne miejsce na kawkę czy grę planszową. Meble z kawalerki świetnie odnalazły się w nowym wnętrzu. Bardzo podoba mi się odmieniony pokój, mimo, że w nim nie mieszkam. Nadal kocham swoją ciemną "norę" [pokój od zachodu + wielki kasztanowiec + budynek = minimum słońca wpadającego przez okno]. :)
Czuję się wspaniale! Nareszcie na swoim! Wszystko wysprzątane i wyszorowane, funkcjonalne i moje :)
Mieszkanie z współlokatorką jest zupełnie inne niż z mamą. Tu nikt mi niczego nie narzuca - same wszystko planujemy i organizujemy. Czuję, że moje życie jest w końcu poukładane. Nie muszę się dostosowywać do przyzwyczajeń mamy, tylko żyję po swojemu. I nikt mi nie musi mówić kiedy pozmywać, kiedy wyrzucić śmieci, bo sama wiem kiedy. I nie mam z tym problemu, to jest w tym najlepsze. Jak mama była w domu, nie czułam motywacji do zmian organizacji przestrzeni, czy sprzątania, bo za chwilę wszystko wracało do stanu sprzed mojej interwencji. A teraz? W końcu mogę swoje pomysły wcielać w życie! A najlepsze jest to, że mamy podobne pomysły razem z Loum :) Jest cudownie! Chociaż ten mały cel udało mi się osiągnąć.
Teraz aż chce mi się wracać do domu!

wtorek, 24 lipca 2012

Na wariackich papierach

Sprawy wyprowadzki mamy z domu przyspieszają coraz bardziej! 
Mama wróciła z urlopu we wtorek. W piątek przyszedł znajomy malarz ocenić ile będzie trzeba kupić farby. 
Po czym mówi, że on jutro chce zaczynać. Mama na to, że przecież farby nie ma, bo planowałyśmy jechać w sobotę lub w niedzielę. Na to Pan malarz, że w takim razie jedziemy od razu po farbę.
I pojechaliśmy do OBI. Wybrałam piaskowy kolor na cały pokój, a na jedną ścianę - czekoladowy. 
W sobotę zaczęło się malowanie u mamy w kawalerce, a w niedzielę, ok. południa panowie mieli przyjechać do mnie. O 8.40 rano w niedzielę odbieram telefon od mamy: "Panowie już skończyli u mnie, za 40 min będą u Ciebie". 
Wyskoczyłam z łóżka jak oparzona - prysznic, ostatnie przygotowania pokoju do malowania.. Zdążyłam!
Po 14 pokój był już pomalowany. Jest pięknie :) 
Teraz "tylko" pomóc w pakowaniu mamie, zamówić transport, i Ania może się wprowadzać. Myślę, że max do połowy sierpnia damy radę. Czeka nas wyprawa do IKEI po jakieś drobne rzeczy do kuchni, bo będę musiała urządzić ją po swojemu. No i Ania pewnie będzie potrzebowała kilku rzeczy, może jakiś mebel. 
Nie mogę się już doczekać :)

Breaking news! 
Przeprowadzka w sobotę o 9 rano!!! :)

środa, 18 lipca 2012

ugh

Siedzenie w biurze w wakacje na prawdę bywa nudne. Sezon ogórkowy - wszyscy na urlopie, biuro świeci pustkami, maile prawie nie przychodzą.. No, może z wyjątkiem tych o kanapkach i sushi. 
Na dodatek mamy dziś odwiedziny ważnej osobistości, więc wszyscy są odstawieni jak stróż w Boże Ciało. 
Pogoda? Zimno i pada, co powoduje, że jeszcze bardziej nic mi się nie chce!
Wiem, marudzę. Jestem Polką w końcu. Ale jak tu nie marudzić? Nasz klimat na prawdę sprzyja marudzeniu! To żadna ściema! Jak miałam prawie cały rok słońce i błękitne niebo, to w ogóle nie myślałam o kłopotach. Wieczna "maniana" i "jakoś to będzie". Grecy właśnie taką filozofię wyznają, i teraz wiem dlaczego. 

poniedziałek, 16 lipca 2012

Sleepy

Nie wiem, czy to kwestia pogody, ale przez cały dzień walczę ze sobą, żeby nie zasnąć na klawiaturze. Spałam dziś przyzwoite 7 godzin, więc nie jestem niewyspana, ale za to czuję, jakby mnie opuściły wszystkie siły witalne. W pracy cisza i spokój, więc nic nie motywuje mnie do pozostawania w fazie czuwania.
Chyba to jednak sprawka pogody, bo jeszcze do tego wszystkiego boli mnie głowa...

Ja chcę już weekend, a dopiero poniedziałek :(

piątek, 13 lipca 2012

13 piątek

13 piątek, jak na razie, przebiega spokojnie i bez komplikacji. Chociaż... rano prawie przegapiłabym autobus, bo się zaczytałam, i w ostatniej chwili zorientowałam się, że 504 zaraz odjedzie beze mnie. Nawet udało się usiąść w autobusie, a to niewątpliwie szczęście niż pech. No ale jak mówią - nie chwal dnia przed zachodem słońca ;)
Czekają mnie dziś zakupy. Na szczęście nie jest zbyt ciepło, więc powinnam się uwinąć.
Myślałam dziś o ewentualnym urlopie, ale chyba w najbliższym czasie to nienajlepszy pomysł. Za kilka dni wraca mama z urlopu a to oznacza rozpoczęcie remontu i przeprowadzki. Mam nadzieje, że w sierpniu będzie po wszystkim, a moja współlokatorka będzie już mieszkać za ścianą.

Miłej reszty dnia ;)

czwartek, 12 lipca 2012

Czas to pieniądz


Czasem mam wrażenie, że ośmiogodzinny czas pracy jest stratą czasu. Zadaniowy czas pracy wydaje być się lepszy, przynajmniej jeśli chodzi o organizację dnia. Robisz co masz do zrobienia i idziesz do domu.  No bo na przykład w wakacje pracy jest mniej, dni mniej intensywne - więc zdarzają się momenty, że siedzę bez sensu i czekam, aż coś się zacznie dziać. Nie lubię takich dni - lubię jak się coś dzieje. Sprawia mi satysfakcję, gdy zrobię coś pożytecznego. A tak mam tylko poczucie, że marnuję czas, że mogłabym go wykorzystać na wiele innych sposobów. Czasami jak uda mi się wyjść z pracy 30 min wcześniej - to już sprawia wielką różnicę. Przy wakacyjnym braku korków jestem w domu w 20 minut. Mam czas na zakupy, sprzątanie, a potem ewentualnie relaks.  

Pochmurne niebo nie zachęca do niczego. Jedyne, co w niej pozytywnego, to niższa temperatura, bo nie mogłam już znieść tych upałów, szczególnie w komunikacji miejskiej. 

Dobra, nie marudzę już więcej, tylko czekam z utęsknieniem, aż miną 3 ostatnie godziny i będę mogła już iść do domu!

wtorek, 3 lipca 2012

Wypowiadam ZTM wojnę!


Dziś rano usłyszałam w telewizji wiadomość, która mnie niezmiernie ucieszyła. Mianowicie ZTM sprawdza klimatyzację w autobusach! Nareszcie!
"900 miejskich autobusów wyposażonych jest w klimatyzację, która pomaga przetrwać podróż w upalne dni"
To ciekawe - bo dziś po raz pierwszy, odkąd pokonuję trasę do pracy, trafiło mi się klimatyzowane 504.
Dobrze, że w końcu się za to zabrali! 
Mam postanowienie - od dzisiaj, gdy trafię na jeden z tych 900 autobusów, który nie będzie miał klimatyzacji - spiszę numery i będę pisać skargi. Za każdym razem! Wojna! 


wtorek, 26 czerwca 2012

[edit] No i gdzie ta druga połówka?

Po miesiącu przebywania na portalu randkowym można zauważyć pewne prawidłowości. Jest to dla mnie rodzaj eksperymentu, więc tym bardziej skupiam się na pewnych obserwacjach.
Prawdopodobnie, ponieważ idzie lato, panowie uwielbiają robić sobie zdjęcia profilowe w okularach przeciwsłonecznych i z gołą klatą. Równie popularne są zdjęcia " w kucki" lub przy samochodach. Zdjęcia komórką, robione "z ręki" można spotkać równie często.
Ogólny wniosek po miesiącu jest taki, że więcej tam niestety panów nie w moim typie zarówno, jeśli chodzi o wygląd, jak i charakter. I to właśnie oni odzywają się do mnie jako pierwsi. Udało mi się znaleźć kilka wyjątków, ale to na prawdę można je policzyć na palcach jednej reki. 
Niestety muszę z przykrością stwierdzić, że panowie inteligencją na ogół też nie grzeszą. Zaczepki w stylu "hej, co słychać" [co to w ogóle za pytanie?!] albo "hej, pójdziesz ze mną na randkę/kawę?" nie są w stanie mnie zainteresować. Opisy profilowe typu "..." także. Ale ja cierpliwa jestem. Kilku ciekawych panów się znalazło, chociaż jeden po bliższym poznaniu okazał się być nie do końca normalny. Zdarza się :P
Po upływie mojej subskrypcji może spróbuję sił na innym portalu, tak dla porównania.

Edit - kolejne spostrzeżenia:
- Część Panów nie wysila się, aby napisać chociaż kilka słów o sobie. Myślą pewnie, że "sama się przekonaj jaki jestem" albo "napisz, a odpowiem na wszystkie pytania" sprawiają, że będą wydawać się bardziej tajemniczy. Dla mnie skutek jest odwrotny - nie zainteresuje mnie facet, który nie ma nic do powiedzenia.

- 90% Panów interesuje się podróżami i sportem. Kilku wspomniało o gotowaniu, ale jak się potem okazało ich gotowanie to sos z torebki albo frytki.

Takie tam..

Pogoda znów się popsuła, ciśnienie leci na łeb na szyję. Głowa mnie boli cholera.. No i nic mi się nie chce...
Ten tydzień zapowiada się bardzo intensywnie. Czas na cokolwiek znajdę dopiero w piątek - jeśli się nic po drodze nie urodzi.. 
Wygląda na to, że moje plany mieszkaniowe wejdą w życie szybciej niż się tego spodziewałam. Wszystko jednak zależy od tego kiedy uda się pomalować pokój mamy i jej mieszkanie. Zapewne po 20 lipca dopiero, po urlopie. Chociaż może udałoby mi się załatwić malowanie pokoju jak jej nie będzie. Tak czy owak w sierpniu może już będę "na swoim". Boże, jak ja się już nie mogę doczekać. Nareszcie wszystko będzie po mojemu! :)


czwartek, 21 czerwca 2012

Przestrzeń osobista

Nie ma to jak poranny bieg do nadjeżdżającego, 2 minuty przed czasem, autobusu 504. Udało się, dogoniłam, i nawet miałam miejsce siedzące. Autobus prawie pusty, ale nie przeszkadzało to pewnej babie, stojącej obok mnie, żeby ciągle dotykać mojej ręki swoimi "czterema literami". Na Boga, nie może sobie stanąć dalej, skoro ma tyle miejsca? Mogłaby uszanować moją przestrzeń osobistą! O co chodzi z tą przestrzenią? 
Wyróżniamy 4 strefy przestrzeni osobistej:

  1. STREFA INTYMNA (15-45cm). Jest to najbardziej intymna i najsilniej strzeżona strefa. Każdy człowiek uważa ją za swoją własność i dopuszcza do niej tylko osoby uczuciowo z nim związane. Wyróżnia się tu substrefę rozciągającą się do 15 cm od ciała danego człowieka i która może być naruszona tylko podczas kontaktu fizycznego. Jest to strefa ściśle intymna.
  2. STREFA OSOBISTA ( 46-122 cm). Taką odległość utrzymujemy podczas kontaktów społecznych (np. w biurze) i towarzyskich (np. przyjęcia u znajomych).
  3. STREFA SPOŁECZNA (1,22-3,6 m). Tą odległość zachowujemy w stosunku do nieznajomych nam osób (np. hydraulika).
  4. STREFA PUBLICZNA (POW. 3,6 m.). Jest to odległość, którą staramy się zachować zwracając się do większej ilości osób.
Owa pani naruszyła moją strefę intymną, co mnie bardzo drażni. Nie lubię, jak obce osoby mnie dotykają, szczególnie pośladkami, brr!

Dziś pierwszy dzień lata! Zaczął się wyjątkowo burzowo. O 2 w nocy obudziły mnie grzmoty. Przez pół godziny gapiłam się w okno - uwielbiam patrzeć jak się błyska i słuchać szumu deszczu.

wtorek, 19 czerwca 2012

Jeżdżące piekarniki

Kocham Euro! Droga do pracy, dzięki Bus Pass'om na Żwirki i Wigury, zajmuje mi 15min, zamiast 30stu [w  wersji optymistycznej, bez korka :)]. Pogoda ostatnio się poprawia - czas najwyższy po tych deszczach, chociaż zapowiadają wiosenne burze. 
Stwierdzam po raz kolejny, że nie lubię upałów. Zdecydowanie nie! Optymalna temperatura dla mnie to 25 stopni. Zapytacie jak mogłam mieszkać Grecji, gdzie temperatura w lato rzadko schodzi poniżej 38 stopni? Nie wiem, ale tamtejszy klimat pomaga znosić upały, nawet w mieście. Tam lepiej znosiłam 38 stopni, niż 28-30 w Warszawie. 
Przede wszystkim najgorsze jest poruszanie się komunikacją miejską w miesiącach wiosenno-letnich. Nowe autobusy ponoć posiadają klimatyzacje, dlatego też nie można otwierać okien. Może i posiadają, ale co z tego, gdy nie korzystają z tego przywileju? Podobnie jest z tramwajami. Jechałam w ostatnią sobotę linią 9, nowiutki tramwaj. Jakież było moje zaskoczenie, gdy zamiast przyjemnego chłodu, uderzyła we mnie fala gorąca. Kilka razy zdarzyło mi się jechać z włączonym ogrzewaniem! Panu kierowcy pomyliły się guziczki?
Najlepsze na taką pogodę są zdecydowanie stare autobusy - mają ogromne okna, i jeszcze w takim da się wytrzymać - pod warunkiem, ze nie stoi w korku... 
Rano jeszcze jest przyjemnie. Dziś 22 stopnie i wietrzyk. Ale nie chce mi się myśleć jakie piekło czeka mnie w trakcie powrotu do domu w nagrzanym autobusie..

środa, 13 czerwca 2012

Po urlopie

Ostatni tydzień był najlepszym przeżyciem tego roku. Po 6 miesiącach oczekiwania nareszcie przyleciał z Grecji mój przyjaciel. Można powiedzieć, że jest dla mnie jak brat. Dodatkowo moja przyszła współlokatorka też towarzyszyła nam w zwiedzaniu Warszawy. Spotkanie naszej trójki przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Nie udało się niestety w tak krótkim czasie pokazać mu wszystkiego, co zaplanowałyśmy, ale i tak uważam, że 95% planów zrealizowaliśmy. 
Atmosfera na ulicach w dniu meczu Polska - Grecja także pozytywnie mnie zaskoczyła.Ogólna radość na ulicach i wszędzie biało-czerwoni i czasem niebiesko-biali :)
Długo by pisać co widzieliśmy i gdzie byliśmy, bo nasz harmonogram był bardzo napięty. Tydzień minął zbyt szybko, ale wiemy jedno - Loukas tu na pewno wróci! Może na nasza parapetówkę we wrześniu? :D Kto wie :P
Dziś powrót to szarej rzeczywistości - na prawdę i w przenośni. Pogoda się popsuła, od rana chmury i deszcz. Na szczęście w trakcie mojego urlopu pogoda dopisała. Tylko 2 razy padało, z czego jeden raz przelotnie. Teraz czekam na zmiany, które nadchodzą :)

P.S. W wolnej chwili wrzucę kilka zdjęć. Mamy ich prawie 5GB, więc jest z czego wybierać :P

piątek, 1 czerwca 2012

Zmiany, zmiany...

Jakoś ostatnio nie pisałam, ale to pewnie dlatego, że sporo się u mnie ostatnio dzieje. 
Nie wiem nawet od czego zacząć. Może od kwestii zawodowych. Nie chciałabym wiele zdradzać, bo to nic pewnego, ale możliwe, że szykują się zmiany w moim życiu zawodowym. Już od marca podjęłam w tym kierunku pewne kroki. Nie do końca się udało, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Czekamy. Napiszę coś więcej, jak będzie wiadomo. 

W życiu prywatnym też się dzieje. Zaczęłam aktywnie szukać swojej drugiej połówki. Stwierdziłam, że już czas najwyższy. Ponieważ cierpię na brak czasu i możliwości, aby kogoś poznać, postanowiłam posłużyć się internetem, tworząc profil na jednym z portali randkowych. Kiedyś już to robiłam, ale po tygodniu posiadania bezpłatnego konta, gdzie można wysłać 1 wiadomość dziennie - skasowałam. Niestety większość panów na tym portalu albo nie jest w moim typie, albo nic sobą nie reprezentuje. Udało mi się znaleźć co prawda kilka "perełek", z którymi jest o czym porozmawiać, jednak jak dotąd wszyscy, którzy mnie zaczepiają, są do odstrzału. Jestem wybredna? Może. Po prostu wiem kiedy nie należy tracić cennego czasu na kogoś, kto nie jest dla mnie. Zobaczymy jak się sytuacja rozwinie, na razie nie jest źle. Czekamy.

Kolejnym newsem miesiąca jest to, że w końcu dopięłam swego - od września mama wyprowadza się do swojej kawalerki, a do mnie wprowadza się przyjaciółka! Nareszcie! Jest jeszcze trochę czasu do tego wydarzenia, ale ja już zastanawiam się nad kolorami farby - bo trzeba będzie odmalować duży pokój :) Kolor "kawa-z-mlekiem" a jedna ściana ciemniejsza, czekoladowa? :D

Zaraz Euro, a co za tym idzie - wizyta mojego przyjaciela z Grecji :) Już nie mogę się doczekać! Wreszcie "słowo ciałem się stało" i na prawdę tu będzie! Mam tylko nadzieję, że pogoda dopisze, bo jeśli będzie jak dzisiaj, to część moich planów weźmie w łeb. Wzięłam urlop 5-12 czerwca, więc będę mogła się nim należycie zająć! ;)


wtorek, 15 maja 2012

Okularnica

Stało się. Starość nie radość, młodość nie wieczność - ślepnę. Od wczoraj zostałam okularnicą. 
Podczas robienia badań medycyny pracy dowiedziałam się ,że powinnam nosić okulary do czytania. Nie zauważyłam żadnej wady wzroku, no może poza tym, że oczy mi się szybko męczyły. W trakcie badania faktycznie zauważyłam poprawę widzenia wraz ze zmienianymi przez panią doktor soczewkami.
Na początku chciałam spróbować dostać zwrot, choć częściowy, od mojego pracodawcy zewnętrznego, ale po pokrętnym mailu otrzymanego od zatrudniającej mnie firmy, odechciało mi się wszystkiego. 
Po ponad roku dojrzałam do tej decyzji. Po pierwsze więcej czytam za sprawą Kindle'a, po drugie oczy mi się bardzo męczą od komputera. W minioną sobotę poszłam do Vision Express dowiedzieć się jak to wszystko wygląda. Badanie wzroku przy zakupie okularów w Vision kosztuje 1zł, także nie zastanawiając się dłużej w poniedziałek pojechałam na badanie. Ponieważ mam małą wadę, i szkła są standardowe [+0,75] - czekałam niecała godzinę. I mam. Siedzę w nich własnie, przyzwyczajam się do nich i do swojego nowego image. 
Nie jest źle. Bolą mnie jakoś oczy dzisiaj, może to dlatego, że się muszę przyzwyczaić. No i ta pogoda.. 
Moja głowa, uh.

P.S. Powiem Wam, że jak tak patrze na mojego avatara, to teraz wyglądam prawie tak, jak na nim. Rude włosy, i nawet oprawki okularów mam podobne :P

poniedziałek, 14 maja 2012

I need a change..

Potrzebuję zmiany. Ostatnio trochę się w moim życiu działo, ale nie zaliczyłabym tych wydarzeń do szczęśliwych, a raczej do rozczarowujących. Dodatkowo określiłabym moje życie jako monotonne. Nie mam pomysłu co mogę z nim zrobić. Próbowałam zmienić jeden bardzo ważny aspekt, włożyłam w to dużo energii, niestety, nie udało się. Trudno.
Najchętniej wyjechałabym gdzieś naładować baterie. Gdzieś gdzie jest ciepło, hotel all inclusive, palmy i święty spokój. Pomyślę o tym, chociaż chciałabym też poznać kogoś nowego, zmienić środowisko.
Jedno bardzo ważne wydarzenie trzyma mnie przy życiu - w czerwcu przylatuje do mnie na tydzień mój przyjaciel z Grecji. Nie widzieliśmy się prawie 2 lata, odkąd wróciłam do Polski. Bardzo czekam na ten tydzień. Narazie tego się trzymam. Co będzie dalej, czas pokaże.

sobota, 28 kwietnia 2012

•1996 - †2012

Dzisiaj o 8 rano do kociego nieba odeszła moja 16sto letnia kotka.
Zasnęła. Nie będzie się już męczyć.
Tylko tak bardzo bez niej pusto...


piątek, 6 kwietnia 2012

Rozprężenie przedświąteczne

Ostatni miesiąc nie należał do najłatwiejszych.W pracy bardzo intensywnie. - zostawanie po godzinach i mnóstwo stresu .Ale już po wszystkim. Dziś piątek, pracujemy do 15:00 zamiast 17:00. Osobiście nie widzę sensu przebywania dziś w biurze. Prawie wszyscy na urlopach. Ci, którzy przyszli dziś do pracy snuja się po korytarzach, przesiadują w kuchniach i odliczają czas do wyjścia. 
W chwilach wolnych gram w Mass Effect 3. Ostatnio głównie pochłania mnie multiplayer. Gram z przyjacielem ze Stanów, więc różnica 6h pomiędzy nami sprawia, że często mało sypiam. Grywamy głównie w weekendy, ale zdarza się również w tygodniu. Na przykład dziś spałam niecałe 2,5 godziny :) Jak na razie czuję się dobrze. Pewnie zmuli mnie jak wrócę do domu, ale to nic. Prześpię się i ok 24:00 rozpocznę maraton do rana. Moja mama dziś weszła do mnie po 4 rano do pokoju krzycząc, że jestem nienormalna. Cóż, może. Czasami szkoda mi czasu na sen. A w ogóle pojęcie normalności jest takie względne. Co jest nienormalnego w tym, że czasami śpię mniej niż się przyjmuje? Znam bardziej nienormalne zachowania. Nienormalność to jakiś odchył od normy. Ale nie przesadzajmy..Moja mama w ogóle nie rozumie tego, że można coś robić "for fun". Moje granie odbiera jako zachowanie zarezerwowane dla dzieci i zawsze mówi, żebym się zajęła czymś konstruktywnym. Ile można zajmować się czymś konstruktywnym?! A rozrywka? Tak samo jest, gdy rysuję. Też strata czasu wg niej. Świetnie. Najlepiej tylko pracujmy i narzekajmy po powrocie do domu, idźmy spać i znów narzekajmy.
Jestem szczęśliwa gdy mogę kilka godzin spędzić z ważną dla mnie osobą, dodatkowo dobrze się razem bawiąc. Ale nie wszyscy to rozumieją. To moje życie i ona nie powinna się wtrącać. Nie robię nic złego - tylko wg niej coś nienormalnego. I dobrze mi z tym, o! ;)

Wesołych Świąt, smacznego jajka, wesołego zająca i mokrego Dyngusa!
~Ava.

sobota, 3 marca 2012

Radykalna zmiana

Każda kobieta potrzebuje czasem zmiany, a szczególnie na wiosnę. W marcu przyszedł czas na co 3 miesięczną wizytę u fryzjera. Mało tego - na co półroczne farbowanie włosów. Już od dawna chciałam coś zmienić. Całe życie byłam blondynką i ciągle słyszałam, że powinnam nią pozostać, bo mi nie dobrze w innych kolorach. Zbojkotowałam już mit "miej długie włosy, bo masz ładne" więc teraz zbojkotowałam "bądź blondynką". Zdecydowałam się na radykalną zmianę koloru i nie żałuję. Wszystkim się bardzo podoba. Prawie wszyscy stwierdzili, że to jest mój kolor i powinnam przy nim pozostać. Kilku osobom nawet opadła szczęka z wrażenia, co jest miłe ;) Ponoć męska część firmy uważa, że wyglądam zajebiście, także miło słyszeć :)
Oto ja [w realu włosy są bardziej ogniste].

piątek, 24 lutego 2012

Wkur****a

Warning! 
Poniższa notka pisana jest pod wpływem silnych emocji wkurwienia i ogólnego rozstrojenia nerwowego spowodowanego ośmiogodzinnym pobytem w pracy. Przed przeczytaniem tej notki skontaktuj się z lekarzem lub farmaceutą, ponieważ dalsze czytanie tego wpisu może zagrażać Twojemu życiu lub zdrowiu [psychicznemu].

czwartek, 23 lutego 2012

Connected

Połączenie się telewizji kablowej Aster z UPC, jak również wysłużenie się mojego modemu sprawiło, że na 4 dni zostałam bez internetu. Niestety w godzinach, w których jestem w domu [czyt. po 18:00] technik mógł przyjechać dopiero dzisiaj. Także od poniedziałku ratowałam się internetem w telefonie i korzystałam z internetu dostępnego w pracy, na przykład do napisania maila, bo w telefonie trwałoby to wieki.

Życie bez internetu jest.. dziwne.. jakieś takie niepełne. Człowiek zdążył się już przyzwyczaić, że w każdej chwili może coś w internecie znaleźć, na przykład sprawdzić głupi program TV. Albo połączyć komputer za pośrednictwem WiFi z konsolą PS3 aby móc oglądać filmy na telewizorze. Albo po prostu kontaktować się z ludźmi. Gdy internetu nie było, a w TV nic do oglądania, szłam najzwyczajniej w świecie spać. 

Stwierdzam, że: dzisiejszy człowiek bez prądu i internetu jest upośledzony! Moja siostra ostatnio powiedziała, że nie wie, jak mogła wcześniej żyć bez Facebooka. Ja doskonale pamiętam swoje dzieciństwo bez komputera i internetu. Jak już nawet miałam komputer, to rzadko z niego korzystałam, bo ile można grać w te same gry platformowe.. Teraz internet jest integralną częścią mojego życia. Mam w sieci swoje strony, galerię, a także wielu przyjaciół z zagranicy. Internet to jedyna możliwość, aby się z nimi skontaktować. 

Nie twierdzę, że nie można żyć bez netu, bo można. Ale przekonałam się na własnej skórze, że czegoś mi jednak brakowało do pełni szczęścia :) Czułam się w pewnym sensie odcięta od świata, bo do komunikowania się z przyjaciółmi używam głównie internetu a nie telefonu. 

No ale wszystko dobrze się skończyło. Jestem znów wśród Was. Podłączona :D

wtorek, 14 lutego 2012

Walentynki

Valentine’s Day: It reminds you if you don’t have someone, that you don’t have someone. And if you do have someone, you shouldn’t have to have a holiday to remind someone that you care about them.


Powyższy cytat idealnie odzwierciedla mój stosunek do tego święta. Nigdy nie przepadałam za Walentynkami. Wszędzie różowe serduszka, róże i kupidyny, gotowe wystrzelić strzałę miłości w naszym kierunku. Walentynki są bardziej świętem handlowców i restauratorów niż zakochanych. Czy potrzeba specjalnego dnia, żeby celebrować miłość do drugiej osoby? Jeśli się o kogoś troszczysz i na kimś Ci zależy, powinieneś to okazywać każdego codziennie! Nie potrzeba specjalnej daty, żeby zabrać ukochana na kolacje, lub dać jej kwiaty.

Jeśli jesteś sam, 14 lutego przypomina Ci o tym, że nie masz się o kogo troszczyć. Że nikomu na Tobie nie zależy. Patrząc na wszechobecną ekspresję miłości na ulicach, w sklepach czy restauracjach, robi Ci się niedobrze... Kiedyś ktoś powiedział mi, że nie lubię Walentynek, bo jestem sama, i zazdroszczę tym wszystkim parom. Zazdrościć mogę i  w inne dni, nie potrzebuję do tego specjalnego święta. Nawet jak miałam partnera, nie lubiłam tego sztucznego dnia. Starałam się zawsze okazywać drugiej osobie jaka jest dla mnie ważna, nawet jeśli nie otrzymywałam od niej niczego w zamian..

wtorek, 7 lutego 2012

Sny

Sny na prawdę są odzwierciedleniem tego, co w nas siedzi. Oczywiście często przedstawiają skrawki obejrzanych filmów, usłyszanych historii, znajomych osób, marzeń, pragnień - jednym słowem wszystkiego, z czym się stykamy. W tym chaosie jest jednak jakiś ukryty sens.

Bardzo rzadko pamiętam swoje sny. Jeśli już, to jakieś skrawki. Głownie pozostają ze mną emocje, których nie potrafię zwerbalizwować, opowiedzieć. To takie uczucie, jakby utknęły w podświadomości. Ja wiem, co mi się śniło, ale gdy chcę o tym pomyśleć lub opowiedzieć - nie potrafię. Czasami jednak zdarza się tak, że mój sen ma fabułę, którą da się opowiedzieć, ale nie słowa nie oddają tego, co chcę przekazać.

Dziś miałam piękny sen. Taki prawdziwy. Najfajniejsze były w nim emocje. Czułam jakbym tam była. Nawet moje myślenie było realne, odnosiło się do istniejących faktów. Ale niestety wkradły się do niego demony przeszłości. Śniła mi się osoba, o której wolałabym zapomnieć, która w tym śnie była zwiastunem wszystkiego, co złe. Zawsze tak silnie nacechowane emocjami sny odchorowuję cały kolejny dzień. Myślę o nim, przetwarzam w głowie. Wiem, że mogłabym zinterpretować dzisiejszy sen jako lęk przed tym, że znów coś albo ktoś zostanie mi odebrany. Ten lęk przed utratą czegoś chyba towarzyszy mi od dziecka, ale od ponad pół roku słowo "utrata" nabrało dla mnie nowego znaczenia.

Czas spać. Mam nadzieję na równie fajny sen jak tej nocy, tyle że bez "nieproszonych gości".
Dobranoc.

sobota, 4 lutego 2012

Działanie w afekcie...

Od ponad tygodnia cała Polska żyje sprawą zaginięcia półrocznej Magdy. Wiele osób dobrowolnie włączyło się do poszukiwań rzekomo porwanej dziewczynki. Wczoraj jednak poznaliśmy inną wersję wydarzeń.

24 stycznia ok 18:00 w Sosnowcu zaginęła półroczna Magda. Matka została napadnięta, ogłuszona, straciła przytomność, a gdy się ocknęła wózek był pusty -taka była pierwotna wersja. 
Przez tydzień w mediach huczało. Byliśmy karmieni różnymi informacjami - że tworzą portret pamięciowy i psychologiczny mężczyzny, który ponoć napadł na Katarzynę W., że policja nie przerywa poszukiwań. Wywiady z rodzicami, dziadkami, konferencje prasowe...
Oddajcie nam nasze dzieciątko, przecież była naszą perełką - mówiła matka.

W śledztwo włączył się także Krzysztof Rutkowski, prywatny detektyw [który notabene nie ma już uprawnień detektywistycznych]. To właśnie dzięki jego, nie do końca etycznym, metodom dowiedzieliśmy się co tak naprawdę mogło się wydarzyć. "Złamał" matkę, która wyznała, że po kąpieli małej, ta wysunęła się ze śliskiego kocyka i uderzyła w próg sypialni. Była sina, nie żyła. Katarzyna W. w szoku wsadziła dziecko do wózka i wyszła, by ukryć ciało. 

środa, 1 lutego 2012

Luty

Czas płynie mi strasznie szybko. Niedawno jeszcze były święta i Sylwester a tu już mamy luty.
W sumie nic się nie zmienia, poza płynącym czasem. Praca, dom, weekend, praca dom... i tak w kółko. Czasem jakieś wyjście z przyjaciółką, jakieś kino.. A tak to wszystko po staremu.
Zima daje się we znaki. Dziś rano było -15. Nie chcę myśleć co to będzie przy -20... Zapowiadają straszne ochłodzenie w piątek. Brr. W weekend może sobie być zimno, najwyżej nie wychyle nosa z domu.
Przyzwyczaiłam się trochę do greckich temperatur w zimie, chociaż w lato ciągłe 38-45 stopni bywały bardzo męczące..W lato wolę nasze 25-28 :P

wtorek, 31 stycznia 2012

wk****ona...

Mój dzień zaczął się wielkim pechem..
O 8:00 ubieram się, jak zwykle, żeby wyjść do pracy i zdążyć na autobus 504. Mój wzrok pada na półkę w przedpokoju, gdzie leżą klucze mamy. Dzwonię do niej, i mówię, że nie wzięła kluczy. Ona na to to ja na Ciebie zaczekam. Zrozumiałam, że wyjdzie trochę później z pracy i poczeka aż wrócę do domu - tak jak już kiedyś robiłyśmy. Wyszłam z domu, bez kluczy mamy. Kilka kroków od domu widzę, że idzie naprzeciw mnie.
Mówię jej, że nie zdążę wrócić po klucze, a ona to nie wzięłaś kluczy? Przecież mówiłam, że czekam na przystanku.. Jakoś sobie nie przypominam, żeby powiedziała, że czeka na przystanku, tylko, że poczeka, a to można zrozumieć w dwojaki sposób. Oczywiście usłyszałam, że jestem głucha i jej nie słucham. To ja na to, że ona nie precyzuje jasno swoich myśli. 
No ale suma sumarum musiałam wrócić się po jej klucze, tracąc cenne minuty. Mój autobus o 8:16 uciekł mi sprzed nosa, co nie miałoby miejsca, gdybym nie musiała się wracać do mieszkania.
- 10 min czekania na mrozie - myślę sobie. 
Dobrze by było, gdyby tylko 10 min. Kolejne 504 o 8:28 nie raczyło przyjechać. Po pół godzinie stania na -12 stopniowym mrozie, po 4 autobusach linii 175 i 128, na horyzoncie pojawiło się długo oczekiwane 504.
Tłum, który zdążył się zebrać na przystanku przez te 30 minut wlał się do autobusu. Zostałam wciśnięta w kąt. 
Będzie mi cieplej - pomyślałam. Nic z tych rzeczy. Pomimo podwójnych skarpet i rękawiczek krążenie w moich palcach ustało, chyba mi krew zamarzła. Twarzy nie czułam w ogóle.. 
Korek.. Jadę. 9:00. Jestem spóźniona. Z autobusu wysiadłam kwadrans po dziewiątej. Do pracy spóźniłam się ok 30 min. Na szczęście szef był wyrozumiały, z resztą uprzedziłam telefonicznie jaka jest sytuacja.
Cóż za cudowny początek dnia. Piję ciepłe herbatki z cytryną, wróciło mi krążenie. Jakoś leci.. Byle do 17:00.

poniedziałek, 30 stycznia 2012

Mróz

Brrr, ale zimno! Tak, wiem, chciałam zimę, mam zimę. No ale nie taką! Wczoraj było przyjemnie, -4, zero wiatru. A dziś? -10 [albo i więcej, bo mój termometr jest od strony podwórka,więc zawsze pokazuje zawyżoną temperaturę], no i jeszcze ten wiatr. Po 5 min na przystanku czułam,jakby cały krwioobieg mi zamarzł, włącznie z mięśniami twarzy.. Ugrzałam się trochę w autobusie, a w pracy na dzień dobry wypiłam dwie herbaty z cytrynką. A ma być jeszcze zimniej! Zapowiadają nawet -20 w ciągu dnia!
Ja chcę wiosnę! A najlepiej lato. Przyzwyczaiłam się chyba do śródziemnomorskich temperatur.

sobota, 28 stycznia 2012

Moje Wielkie Cygańskie Wesele

Dziś na TLC obejrzałam kolejny odcinek programu "Moje Wielkie Cygańskie Wesele" i naszła mnie refleksja, którą zamierzam się z Wami podzielić.

Program opowiada o koczownikach mieszkających w Irlandii / Wielkiej Brytanii. Kierują się w swoim życiu zasadami zaczerpniętymi zapewne od cyganów. Nie mieszkają co prawda w taborach, ale najczęściej w przyczepach campingowych. Ich śluby cechują się wszechobecnym kiczem. Panny młode chociaż tego jednego dnia chcą czuć się jak księżniczki w wielkich sukniach wyszywanych świecidełkami, koronach i falbanach.
Chociaż raz chcą się czuć wyjątkowe, bo ich przyszłe życie nie będzie usłane różami...

czwartek, 26 stycznia 2012

Jazda figurowa na lodzie

Kilka metrów od przystanku, za sprawą ukrytego pod śniegiem lodu, wykonałam piruet i kilka figur jazdy figurowej. Na szczęście obyło się bez upadków, ale było blisko. Szkoda, że nikt nie odśnieża chodników, którymi przedzieram się przez zaspy. Mało tego, po mojej stronie ulicy wcale nie ma chodnika, no bo po co, skoro jest po drugiej?? 
Siedzę już w pracy i popijam herbatkę owocową. Tym razem pomarańczowa. Dobra, smakuje trochę jak sok pomarańczowy na ciepło, ale smakuje mi :P W ziemie mam bardzo dużą ochotę na herbatę, a szczególnie smakową. Ale zieloną i czarną też lubię.

No, a teraz do pracy rodacy, jeszcze tylko 7,5 godziny i do domu! 

środa, 25 stycznia 2012

W życiu piękne są tylko chwile

The past, I think, has helped me appreciate the present - 
and I don't want to spoil any of it by fretting about the future.
Audrey Hepburn 

Usłyszałam te słowa niedawno w telewizji. Zapadły mi w pamięć, bo są takie prawdziwe i coraz częściej łapię się na tym, że doświadczam tego niemal każdego dnia. Przeszłość na prawdę uczy nas doceniać teraźniejszość.

Staram się cieszyć każdym dniem, każdą chwilą. Cieszy mnie śnieg, spotkanie z przyjaciółką, wyjście do kina, czas po pracy, który mogę spędzić na relaksie, to, że mam pracę. Nauczyłam się nawet znajdować dobre strony w mojej samotności, co nie oznacza oczywiście, że nie brakuje mi tego "kogoś".
Powinniśmy cieszyć się z tego, co mamy, a nie zastanawiać się, czego nam brakuje.

czwartek, 19 stycznia 2012

Melancholy

Wysiadłam z autobusu, coś mokrego spadło mi na nos. Śnieg? Nie. Drobny deszcz kropił na moją twarz z każdym podmuchem zimnego wiatru. Jezu, co za pogoda!! Ale nic to - myślę. Jest dobrze. 

Mieliście kiedyś tak, że jakaś piosenka chwyciła Was za serce  już od pierwszych dźwięków i nie chciała opuścić Waszych myśli? Ja doświadczyłam tego dzisiaj. Rano, w TVN24 usłyszałam reklamę nowej płyty Ed'a Sheeran'a, ponoć odkrycia Brytyjskiej sceny muzycznej. Od razu przypadła mi do gustu. Miałam już wychodzić z domu, ale zanim to zrobiłam, musiałam mieć tą piosenkę na MP3.
To jest to, co tygryski lubią najbardziej. Uwielbiam ten styl! Tekst jest smutny i chwyta za serce. 
Dlatego nawet deszcz mi dziś nie przeszkadzał...