piątek, 14 września 2012

Katecheza a lekcja religii

Wszystko się we mnie burzy. Właśnie w telewizji usłyszałam wywiad z filozofem, który nauczał w szkole religii. Nauczał - bo już nie naucza. Dlaczego? Bo Kościół się temu sprzeciwia. 
Od dawna rodził się we mnie bunt do Kościoła. Nie do wiary, do kościoła.
Ile ja bym dała za to, żeby w szkole dano mi wybór. Żeby religia była przedstawieniem różnych poglądów, w oparciu o filozofię, i pozwoliła podjąć mi własną decyzję w co chcę wierzyć.
Niestety, w naszym kraju już od szkoły podstawowej jesteśmy zmuszani, by być katolikami. Mało tego, każda szkoła dostaje katechetę. Pan filozof po 7 latach pracy został zwolniony ze szkoły, bo biskup [BISKUP!] nie wyraził zgody na tego typu lekcje, argumentując swoją decyzję brakiem kwalifikacji. Pomijam fakt, że nauczyciel skończył Wyższą Szkołę Filozoficzno-Pedagogiczną....
Nienawidzę, jak się mi coś narzuca. Szlag mnie trafia. Pamiętam, że w podstawówce religia polegaąl na tym,ze klasa zadawała księdzu lub siostrze jakieś podchwytliwe, trudne pytania, zeby wyprowadzić go/ją z równowagi. W liceum w ogóle na religię nie chodziłam. To był mój wybór. Ale nie zaszkodziłoby mi, gdybym mogła zamiast katechezy chodzić na religię z filozofią. Przykre, że Kościół jest tak zacofany. 
Rozumiem, że Polska jest krajem katolickim, ale czy to jest powód, żeby w szkołach z góry zakładać, że wszystkie dzieci są katolikami i będą iść do pierwszej komunii? NIE. Takie zajęcia powinny odbywać się w szkółkach parafialnych, a szkoła powinna dawać nam możliwośći, dawać wiedzę i wybór.
Pan filozof mądrze powieidział - on nie jest katechetą, tylko nauczycielem. Nie uczy dzieci wiary, tylko daje im wiedzę. Dobrze, że są tacy ludzie w naszym kraju, tylko szkoda, że Kościół wsadza wszędzie swój nochal.

Jeśli kogoś obraziłam, nie było to moim zamiarem. Temat religii zawsze był delikatny. Żeby była jasność - nie atakuję Boga, religii i wiary - atakuje Kościół katolicki, który mnie po prostu denerwuje [to delikatne słowo...].

Dziękuję za uwagę.

czwartek, 13 września 2012

Urlop

Z powodu sezonu ogórkowego w pracy i nieobecności szefa postanowiłam wziąć 10 dni urlopu. I tak mi go zabiorą, jak mnie będą zwalniać, to przynajmniej wykorzystam ten czas jakoś bardziej efektywnie, niż siedzenie 8 godzin i gapienie się w monitor. Mogłoby się wydawać, że człowiek na urlopie ma mnóstwo czasu. Teoretycznie tak, ale wykorzystuje go na czynności, na które normalnie nie ma czasu. Ja na przykład oddałam w końcu moje jesienno-zimowe buty do szewca. Nigdy nie miałam na to czasu, bo gdy dojeżdżałam do domu, szewc właśnie się zamykał. Oddałam również spódnicę do skrócenia. Gotowałam.
O, i robiłam przetwory! Tak, ja robiłam przetwory! Moja współlokatorka dostała chyba z 25kg jabłek. Także krojenie, doprawianie, duszenie i pasteryzowanie. Część poszła na kilka szarlotek. Zawsze chciałam robić przetwory ;) Szkoda tylko, że dostałyśmy tylko jabłka, a nie na przykład śliwki czy wiśnie. Jeszcze mamy jedną reklamówkę do przerobienia, ale brakuje nam słoików i miejsca w zamrażalniku, bo część zamroziłam. 

Urlop był mi potrzebny. Mimo, że nigdzie nie wyjechałam, nie nie licząc 3 dni w Toruniu, nawet siedzenie w domu jest lepsze niż w pracy. Poza tym mam w końcu czas na odnowienie mojego życia towarzyskiego. To smutne, że człowiek 2/3 dnia spędza w pracy i nie ma potem na nic czasu albo siły. Po powrocie do domu trzeba coś ugotować, uprać, posprzątać - i zaraz zastaje nas wieczór. 
Idzie jesień, nawet się cieszę. Miałam dość tych upałów. Poza tym nie mogę się już doczekać, kiedy założę moje cudowne kozaki, które kupiłam kilka dni temu ;) Jednak zakupy zawsze poprawiają kobiecie humor.

W międzyczasie stuknęło mi 27 lat. Trzydziestka coraz bliżej.. 
Szukanie pracy idzie mi jakoś opornie, ale wysyłam CV i czekam. Zobaczymy...