Nigdy nie sądziłam, że prace domowe będą sprawiać mi przyjemność. A jednak. Co takiego się stało? Mieszkam sama, tzn bez mamy. Taka samodzielność nie dość, że zmusza do zajęcia się sprawami domowymi, bo przecież nikt tego za nas nie zrobi, to jeszcze sprawia jakąś satysfakcję.
Jako zodiakalna panna nie toleruję chaosu. Wszystko musi być po mojemu, poukładane i zaplanowane. Mieszkając z mamą, która, wiadomo, ma swoje przyzwyczajenia, które często narzuca innym, nie byłam w stanie dojść z nią do consensusu. Jej "widzisz, że jest brudno, posprzątaj" do mnie nie przemawia. Nie mam teraz co prawda grafiku, ale powierzchnie wspólne jak kuchnia czy łazienka sprzątamy z moją współlokatorką na zmianę. Każda z nas wie kiedy jej kolej. Tak przyziemne rzeczy jak robienie prania czy gotowanie na prawdę sprawiają mi przyjemność. Może dlatego, że piorę swoje brudy i gotuję dla siebie. Sama decyduję co kiedy zrobię, kupię albo ugotuję.
Życie na własny rachunek jest na prawdę tym, na co czekałam od dawna. Mama ostrzegała mnie, że jeszcze zatęsknię za mieszkaniem z nią. Jakoś nie tęsknię, a minęły już 4 miesiące, odkąd się wyprowadziła. Nie chciała mi wierzyć, że będę sprzątać i gotować. Prawda jest taka, że właśnie teraz częściej chce mi się robić rzeczy, za które nigdy bym się nie zabrała mieszkając z nią. Na przykład sprzątanie w szafach w przedpokoju, wywalanie starych ubrań, w których nie chodzę. To się chyba po prostu nazywa dorosłość. Mieszkanie z rodzicami przyzwyczaiło nas do tego, że ciągle nas we wszystkim wyręczają. Teraz wiem, że jak ja nie zrobię zakupów albo nie ugotuję obiadu, to nikt za mnie tego nie zrobi. Kiedyś "najpierw obowiązek, potem przyjemność" nie zawsze zdawało egzamin. Teraz wolę najpierw zrobić, co muszę, bo wiem, że potem mi się nie będzie chciało. Jednym słowem dorosłość i samodzielność mi służy :)