Obudziłam się o 6.00, widziałam, że jeszcze godzina snu przede mną.
Otwieram oczy. Patrzę na zegarek. 7:09. Nie, zaraz.. 8:09. Ale jak to?!
Pewnie nie odświeżył mi się zegar w telefonie - patrzę jeszcze raz.
8:09. Nie chce być inaczej, bo 2 pozostałe zegarki wskazują tą samą godzinę.
O k...!
Wyskoczyłam z łóżka zdezorientowana. Plan, muszę mieć plan. O tej porze kończę makijaż, pakuję się i wychodzę. Na szczęście do pracy mam ok 20 min, więc jak wyjdę o 8:30 - 8:35, zdążę. Co daje mi.. ok 20 min na wyszykowanie się.
Bosko.. Ale "I can do it". Szybka toaleta poranna - na prysznic nie starczyło czasu, a ja nie lubię zaczynać dnia bez prysznica. No ale cóż, są inne priorytety. Śniadania nie było na mojej liście rzeczy do zrobienia. Złapałam pierwszy lepszy sweter, jeansy i zabrałam się za makijaż. Makijaż to rzecz, bez której kobieta się nie obejdzie - przynajmniej ja.
Wyszłam o 8:30. W pracy byłam 8:45.
I kto śmie twierdzić, że kobieta nie potrafi być gotowa w 20 min?!
Chcieć to móc!
Ale nie jest mi z tym dobrze - wypadłam z mojej codziennej rutyny. Nie wiem czemu budzik nie zadzwonił. Był ustawiony, sprawdzałam to przed snem i rano. Normalnie jeszcze włącza mi się telewizor, ale traf chciał, że wczoraj tuż przed moim pójściem spać, nie było prądu, więc telewizor się zresetował... Złośliwość rzeczy martwych!