czwartek, 8 listopada 2012

Pecha ciąg dalszy...

Po tym, jak w poniedziałek zostałam oblana od stóp do głów przez przejeżdżający samochód, myślałam, że dawkę pecha na ten miesiąc już wykorzystałam.
Okazuje się, że nie wyczerpałam limitu pecha nawet na ten tydzień.
Wczoraj rano, szykując się do pracy zahaczyłam małym palcem prawej nogi o framugę. Gdy wychodziłam z domu nadal bolało, ale nie aż tak, żebym nie mogła chodzić. 
W pracy się zaczęło. Palec mi spuchł. W pantoflach nie byłam w stanie chodzić, bo za bardzo ściskały palce. W kozakach pod koniec dnia też już nie mogłam wytrzymać, więc chodziłam w biurze na bosaka. Pokuśtykałam do Rossmanna, na szczęście jest blisko, i kupiłam żelowy plaster chłodzący. Pomógł trochę.
Powrót do domu zajął mi prawie godzinę. Musiałam dokuśtykać się nie lada kawałek do przystanku przy Dw. Centralnym. No ale dałam radę.
W domu okłady z altacetu. Na noc żelowy plaster. Dziś rano stwierdziłam, że opuchlizna zeszła. Znalazłam nieco szersze buty i nakleiłam kolejny żelowy opatrunek. Na początku bolało przy chodzeniu, ale palec szybko się przystosował i gdy nim nie ruszam, nie boli. 

Ja to jestem zdolna...

Brak komentarzy: